JEMY, MÓWIMY, CAŁUJEMY
WYDARZENIA

Moje noce są piękniejsze od waszych dni

Tekst: Ewa Szabłowska

W połowie marca [Redakcja: 2020] , kiedy świat na chwilę przystanął, postanowiłam gruntownie się wyspać. Jak większość ludzi, byłam przekonana, że koronaferie potrwają góra dwa tygodnie, czyli akurat tyle czasu, ile potrzeba, aby nadrobić zaległości ze spania. Kilka zarwanych nocy na festiwalu filmowym, pochopnie przeciągniętych imprez czy nocnego oglądania serialu, budzik 6.40 w dni robocze – wszystko to sprawiało, że czułam się chronicznie niedospana. Teraz miałam się wyspać za wsze czasy. Dokupiłam roletę, wokół łóżka zgromadziłam niezbędne przedmioty. Paczki ziołowych herbatek, zapachową świeczkę, melatoninę, hydroksyzynę i odpowiednią nasenną literaturę. Umościłam się wygodnie, skasowałam w telefonie wszystkie budziki i rozpoczęłam swój czas relaksu i odpoczynku – nawiązując do tytułu słynnej książki Ottessy Moshfegh, która była moją przewodniczką i inspiratorką.

Niepokorne w trybie off

„Mój rok relaksu i odpoczynku”, mizantropiczna powieść i rekreacyjny poradnik dla lekomanek, to studium buntu odbywanego na
leżąco, na proszkach, w samotności własnego łóżka. Narratorka, blond piękność pracująca w nowojorskiej galerii, chce – niczym
współczesna Śpiąca Królewna – zapaść w czarodziejski sen. Nie chodzi o odświeżający ośmiogodzinny standard, lecz full time
hibernację. Recenzent „The New York Timesa” napisał, że gdyby Fassbinder kręcił „Seks w wielkim mieście”, to tak wyglądałaby
Carrie Bradshaw odurzająca się wszystkim, co ma do zaoferowania późny kapitalizm: zakupami, jogą, sztuką, seksem i psychotropami. Jedynie sen, w swojej bierności, staje się wybudzeniem z amerykańskiego snu i, co może nawet istotniejsze, sposobem na wyłączenie własnych myśli. Przełączeniem wewnętrznego monologu w tryb off.

Nie mógł łóżkowy bunt Moshfegh trafić na żyźniejszy grunt niż przymusowa kwarantanna. Mościłam się na poduszce i buntowałam razem z nią. Ze znajomymi postującymi zdjęcia powracających do Wenecji delfinów oburzałam się i równocześnie cie
szyłam, że wymęczona śladem węglowym planeta odpocznie. A ja poleniuchuję razem z nią. Polegająca na odpoczynku terapia nie jest wynalazkiem nowym. Pod koniec XIX wieku doktor Silas Weir Mitchell otworzył w Filadelfii prywatną klinikę, gdzie oferował rest cure, autorski program leczenia „niespokojnych kobiet”: histerycznych żon, niepokornych córek, czy po prostu tych, które za dużo myślały i mówiły. Nowatorska terapia polegała na całodniowym odpoczynku. Pacjentki przez cały dzień nie ruszały się z łóżka. Zabronione było siedzenie, czytanie, pisanie i szycie. Nie wolno było używać rąk w celu innym niż umycie zębów. Toaleta odbywała się w pozycji leżącej. Co ciekawe, kluczem do sukcesu była dieta. Przez pierwsze dziesięć dni terapii pacjentki filadelfijskiego neurologa miały pić samo mleko, jak niemowlęta. Choć trudno w to uwierzyć, terapia odpoczynku przynosiła wspaniałe rezultaty i symptomy pacjentek ustępowały błyskawicznie. Uwolnione od toksycznych sytuacji w domu, przeciwko którym buntowały się ich umysły i ciała, w łóżkach doktora Mitchella rozkwitały.


Nie mogę,  mam spanko
Poleżenie sobie w łóżeczku może być zaskakująco mocną formą biernego oporu. Protest łóżkowy Bed‑Ins for Peace Johna Lennona i Yoko Ono był wersją sit‑ins, hipisowskich strajków okupacyjnych. Na pewno był przyjemniejszy niż wysiadywanie godzinami na chodniku. Pierwszy odbywał się w hotelu Hilton w Amsterdadie, gdzie para spędzała miesiąc miodowy. Codziennie od 9 rano do 9 wieczorem John i Yoko leżeli w łóżku i dyskutowali na temat światowego pokoju z zaproszonymi gośćmi i dziennikarzami. Z kilku zachowanych zdjęć łypie Lennon w piżamie w paski i Ono w nocnej koszuli. Para najsłynniejszych dzieci kwiatów leży pod kocem, obok gitara i kosze wypełnione kwiatami. Na drugim zdjęciu kwiaty znikają, pojawiają się za to ślady normalnego użytkowania łóżka w trybie dziennym – naczynia i sztućce po spożytym w łóżku śniadaniu (a może i obiedzie), kartki z notatkami, gazeta, zdjęcia i olbrzymia, mieszcząca wszystko, torebka Yoko Ono. Portret pary na home office.

Higieniści zdrowego snu surowo potępiają wszelką aktywność w sypialni, która nie jest spaniem lub seksem. Szczególnie
wzbroniona w sypialni jest praca i jedzenie, oba zaburzające naturalny rytm dnia i nocy, aktywności i wypoczynku. No i co z tego?
Każdy, kto choć jeden dzień przepracował z domu, zna nieodpartą pokusę urządzenia sobie biura w łóżku i pracy w piżamie. Dla
części freelancerów łóżkowy home office był normą już przed kwarantanną. Artyści pracujący z łóżka, „zanim to stało się modne”,
zawsze mnie fascynowali. Prawie stuletni Henri Matisse malujący na ścianach pokoju Hotelu Regina za pomocą długaśnego pędzla, kiedy już nie wstawał z łóżka. Młodziutka Frida Kahlo uziemiona w szpitalu po wypadku autobusowym, przez osiem miesięcy malująca w pozycji poziomej. Kathy Acker w kawalerce tak małej, że mieściło się w niej tylko łóżko, napisała swoją powieść „Blood and Guts in High School”. W łóżku pisał też Mark Twain, a William Szekspir w testamencie zapisał żonie „drugie najlepsze łóżko”. Kto dostał to pierwsze?

jak soBie poŚcielesZ, tak się wyŚpisZ
Łoże małżeńskie to instytucja. Kluczowy mebel w domostwie podstawowej jednostki społecznej. Inną wymowę mają zapadające się materace w wynajętych mieszkaniach, półkotapczany z dzieciństwa, rozkładane wersalki. Inny smak ma sen na piętrowym łóżku w młodzieżowym schronisku od tego na miękkim jak pianka kontynentalnym łóżku z milionem poduszek w luksusowym hotelu. Ortopedyczne materace czyniące z kręgosłupem cuda, rozpustne łóżka wodne, rzeźbione łoża z baldachimami i tiulem oglądane w muzeach – każde z nich oferuje inny rodzaj komfortu dla ciała, ale czy także dla odpoczywającego mózgu? Czy miejsce snu wpływa na to, co śnimy?

Odpowiedzi na to pytanie szukała Laurie Anderson w eksperymencie z 1972 roku „WW”. W performansie bez publiczności przyszła wokalistka spała w rozmaitych miejscach w przestrzeni publicznej: bibliotece, na parkowej ławce, w damskiej łazience na
uczelni, na plaży czy w holu biura imigracyjnego. Używała własnego ciała jako instrumentu pomiaru, a każda ze spędzonych poza
domem ośmiu nocy – była przestrzenią badawczą. W rezultacie powstał intrygujący fotodziennik, z lapidarnymi streszczeniami
snów i obrazami jej nieprzytomnego ciała. Terenem badawczym Laurie Anderson był Nowy Jork, z kolei japoński artysta Ikuru Kuwajima wyruszył na badania terenowe przez Rosję, Kazachstan i Ukrainę, testując rosyjskie łóżka pod kątem ich przydatności do leniuchowania. Tytuł projektu egzystencjalno‑fotograficznego „Ja, Obłomow” zaczerpnięty został od nazwiska bohatera XIX‑wiecznej powieści Aleksandra Gonczarowa. Obłomow, wykształcony młody człowiek, całymi dniami leżał na kanapie, z roztargnieniem przyjmując gości. Zgubiwszy się w bezcelowych snach, nie był w stanie podjąć nawet najprostszych działań.

Przestraszony perspektywą pracy, stracił także apetyt na życie poza leniwą rutyną. Japoński fotograf w serii autoportretów w postsowieckich wnętrzach poleguje bezwładnie „pogrążony w depresji, lenistwie, złej pogodzie i kacu” i podkreśla: „Mieszkając
tutaj, dołączyłem do grona niezliczonych współczesnych Obłomowitów, którzy budzą się w kryzysie, a żyją w swoich snach”.
Wszyscy wiemy, że spędzanie w łóżku całego dnia jest moralnie dwuznaczne. Pobudka, prysznic, gimnastyka – to abecadło
zdrowego trybu życia i psychofizycznej formy. Tylko odpryski ze zdrowego trzpienia społeczeństwa chcą gnić cały dzień w poście‑
li: birbanci, nieroby, dzieci milionerów, książkowe mole i barowe ćmy, prostytutki, artyści, narkomani, nastolatki i słabeusze. Budzą się zmęczeni, aby – w letargu przez kolejny dzień – nie stawić czoła rzeczywistość.

Ciężar barłogu
Łóżko, symboliczne miejsce miłości i marzeń sennych, jest też ciemną przestrzenią przyzywanych w samotności obsesji, udręki
zapętlonych myśli i nieprzespanych nocy. Nikt nie pokazał tego dosadniej niż brytyjska artystka Tracey Emin. Jej instalacja „My
Bed”, wystawiona w 1998 roku w Tate Britain, szokowała. Na niezasłanym łóżku Emin, wśród brudnej i zwiniętej pościeli walały
się niedopałki, gazety, zużyty tampon, blister pigułek antykoncepcyjnych, usmarkane chusteczki, poplamiona krwią bielizna i niedopita butelka wódki. Wyrko niegrzecznej dziewczyny, jaką była wtedy Tracey, stało się oczywistym śladem weekendu spędzonego w pozycji horyzontalnej. W przeciwieństwie do łóżek kobiet z historii sztuki, takich jak Wenus Tycjana czy Olimpia Maneta, wylegujących się na śnieżnobiałej pościeli niczym z reklamy proszku do prania, Emin pokazała bety noszące ślady potu, krwi i łez. Miejsce przyjemności, ale też udręki, wstydu i wątpliwości. Sama artystka przyznała, że było to jej własne łóżko, którego nie opuszczała przez kilka dni po rozstaniu z chłopakiem. Łóżko bez ciała było jednak nagim autoportretem. Obrazem rozpadniętego związku i życia uczuciowego rozmemłanego jak niepościelone łóżko.

Równie przejmującym przykładem sztuki łóżkowej był całoroczny performans Emmy Sulkowicz, studentki Uniwersytetu Columbia, zatytułowany „Mattress Performance (Carry That Weight)”. Przez cały semestr Sulkowicz nosiła ze sobą materac. Zawsze gdy przebywała w budynkach uniwersyteckich, materac był z nią, a kiedy opuszczała kampus, szukała dla niego bezpiecznej kryjówki. Niebieski materac był identyczny jak ten, na którym została zgwałcona przez kolegę z akademika. Mimo iż gwałt został zgłoszony władzom uczelni, sprawca nigdy nie został ukarany. Sulkowicz postanowiła nosić go ze sobą tak długo, jak długo gwałciciel pozostawał studentem uczelni. Jedną z kilku zasad, jakie przyjęła, było nieproszenie o pomoc w taskaniu 30‑kilogramowego mebla, ale nieodmawianie jej, gdy została zaproponowana. W krótkim czasie inne dziewczyny zaczęły organizować się w grupy „nosicielek”, by materac cały czas był w obiegu. Przez prosty gest pomocy solowy projekt stał się zbiorowym protestem przeciw kampusowej kulturze gwałtu, a materacowe protesty rozpowszechniły się na wielu innych uniwersytetach i stały się studenckim symbolem#MeToo

Królewny, pobudka!
Materacowa akcja nie ma ze spaniem nic wspólnego – przeciwnie, jest wołaniem o przebudzenie kolektywnego koszmaru, jakim jest patriarchat. Kultura popularna pełna jest śpiących kobiet. Postać Śpiącej Królewny, która przez sto lat czeka uśpiona, aż pocałunek księcia przywróci ją do życia, przewija się w ludowych opowieściach całej Europy, klasycznych bajkach spisywanych przez Charles’a Perraulta i braci Grimm, w niezliczonych adaptacjach literackich, malarskich i filmowych, aż po animacje Disneya. Dla współczesnych młodych kobiet, które aż przebierają nogami, by wziąć los w swoje ręce, jest niewygodnym wzorcem, obrazem absolutnej kobiecej bierności. Jej trujący czar nadal emanuje, a liczba nowych wersji pokazuje, że jest w figurze Śpiącej Królewny coś mitycznego, ale aktualnego, mówiącego o nas i naszych relacjach ze światem. Śpiąca Królewna jest jedną z odsłon współczesnej dziewczyny: introwertyczki, domatorki, nieśmiałej osóbki chowającej się za książką lub ekranem telefonu i uciekającej w świat marzeń i fikcji. Jako pacjentka prywatnej kliniki psychiatrycznej pojawia się w filmie „Stay Still” Elisy Mishto. Jest nastolatką zagubioną w gąszczu zagmatwanych relacji argentyńskiej rodziny w „Los sonámbulos” Pauli Hernández. Czekającą na pocałunek księżniczki antybohaterką queerowego body horroru „Make Up” Claire Oakley. Czy cierpiącą na „alergię na wszystko”, zamkniętą w sterylnym domu niczym w wieży, bohaterką węgierskiego filmu „Eden” Ágnes Kocsis. W „Gorod usnul” (In Deep Sleep), filmowym debiucie rosyjskiej reżyserki Marii Ignatenko, Śpiąca Królewna jest zjawą, wspomnieniem. Razem z dziewczyną w stuletni sen zapadają mieszkańcy zasypanego śniegiem miasta. Zahibernowani w zimowym śnie bezwładnie leżą w samochodach, na zamarzniętych chodnikach, w nieogrzewanych mieszkaniach. We śnie przypominającym śmierć nie czują nic. Tak jakby to nie ich mózgi, tylko serca były uśpione.

Nie wiem, na ile doświadczenie kwarantanny nas zmieniło jako społeczeństwo. Dla mnie stało się jasne, że fizyczne bycie z ludźmi w jednej przestrzeni jest niezwykle ważne, bo energia, jaka wytwarza się między ludźmi, jest nie do odtworzenia na ekranie telefonu ani „ekranie” umysłu w czasie snu. Choć praca Johana Deckmanna o przewrotnym tytule „How to Fall Asleep and Meet New People at Subconscious Parties” (Jak zasnąć i poznać nowych ludzi na imprezach w podświadomości) jest mi nadal bliska, to obudziłam się z zimowego snu z apetytem na zbiorowe tańce, jedzenie i oczywiście… wspólne spanie. Czy jest lepszy moment niż lato na rozszczelnienie sypialni? Zanurzenie w naturze, zasypianie pod gwiazdami w hamaku, słuchanie szelestów lasu przez cienkie ściany namiotu czy korników w ścianach letniskowych domków? Na integrację z innymi zwierzętami nocy.

Zobacz też podobne artykuły

Wszystkie wydania ust
  • nr 29

  • nr 28

  • nr 27

  • nr 26

  • nr 25

  • nr 24

  • nr 23

  • nr 22

  • nr 21

  • nr 20

  • nr 19

  • nr 18

  • nr 17

  • nr 16

  • nr 15

  • nr 14

  • nr 13

  • nr 12

  • nr 11

  • nr 10

  • nr 9

  • nr 8

  • nr 7

  • nr 6

  • nr 5

  • nr 4

  • nr 3

  • nr 2

  • nr 1

Nasze przewodniki po miastach
  • Kraków

  • Lizbona

  • Polskie góry

  • Bangkok

  • Lato

  • Kioto

  • Mediolan

  • Singapur

  • Warszawa

  • Warszawa

  • Berlin