JEMY, MÓWIMY, CAŁUJEMY
LUDZIE

Potrójne życie Irini

 

„Irini Karayannopoulou jest znaną na całym świecie oszustką. Podszywa się pod lekarza, by sprzedawać duże ilości swojego eliksiru młodości; w połowie lat 80. zostaje uwięziona za udział w aferze naszyjnikowej. Potem ma wizję, w której kazano jej śpiewać o Stworzeniu. Profesorka ekonomii w Sztokholmie oraz ekspertka od problemów walutowych, uczestniczka międzynarodowej konferencji w Genewie w 1922 roku. Zdobyła Babilon, zjednoczyła Medów i Persów oraz uczyniła z Susy swoją stolicę. W 1873 roku Irini Karayannopoulou przejęła duchową opiekę nad osadą trędowatych w Honolulu. Królowa od urodzenia, przeciwniczka Lincolna w kwestii rozszerzenia niewolnictwa. Bardzo płodna pisarka; opublikowano wiele tomów jej pism. Opracowała »Kroniki Anglii, Szkocji i Irlandii«, które stały się źródłami dla Szekspira. Po studiach w Paryżu została lekarką, jednak pięć lat później porzuciła zawód, aby zostać artystką; wśród jej wielu prac znajdują się fontanna Erosa na Piccadilly, Pocałunek Zwycięstwa i posąg Oceanu Indyjskiego. Najważniejsza postać chrześcijaństwa – urodziła się w stajence przy gospodzie. Umocniła władzę Rzymu, uratowała miasto przed Attylą, założyła dynastię Izaurów, odkryła polon i rad, za co otrzymała Nagrodę Nobla. Główna asystentka Królewskiego Obserwatorium w Greenwich…” – to tylko połowa biogramu, który umieściła na autorskiej stronie internetowej wszechstronna grecka artystka. Swoje postacie na obrazach, kolażach i ilustracjach często pozbawia twarzy, by inaczej opowiedziały własną historię. Czy ona sama widzi w nich siebie?

 

Czytam twój zmyślony życiorys i ciśnie mi się na usta pytanie: dlaczego fajnie jest być kimś innym?
Jesteśmy ograniczeni, bo możemy być tylko jedną osobą, co jest  w porządku, ale naprawdę chciałabym zobaczyć, jak to jest być ptakiem lub tancerzem baletowym, matematykiem lub astronautą. Gdybym miała przeprojektować wszechświat, umożliwiłabym nam poruszanie się po różnych ciałach i przechodzenie przez rzeczywistości i wymiary. Moglibyśmy latać i podróżować w czasie. Anulowałabym też śmierć. Życie byłoby takie fajne!

Pamiętasz pierwszą fikcyjną osobowość, którą wymyśliłaś?
Nigdy nie miałam wyimaginowanych przyjaciół. Zamiast tego przez lata rozwijałam w swojej głowie osobistą sytuację artystyczną – żeby pominąć prawdziwe życie i zacząć żyć tak, jak chciałam. Jestem obywatelką równoległych światów malarstwa, rysunku, kolażu, animacji, muzyki, filmów. Słowem: twórczej kolaboracji. W tych światach wszystko opiera się grawitacji i strachowi. Tam nie można czuć się tępym i beznadziejnym. To najbliższy wolności stan, jakiego doświadczam. Świat sztuki jest oazą. Kiedy już skończę z codziennymi zadaniami, po prostu idę tam i oddaję się temu, co cenię najbardziej. Nigdy tak naprawdę nie wymyśliłam niczego innego. Czy twoja prawdziwa tożsamość jest tak samo płynna jak ta artystyczna? Nieuchronnie ewoluuję, a mój sposób postrzegania świata ciągle się zmienia. Budowanie tożsamości to otwarty proces. Dlatego myślę, że kurczowe trzymanie się trwałego „ja” jest niemal bluźnierstwem. Ja wciąż umieram, aby odkrywać nowe miejsca wewnątrz i na zewnątrz siebie. To dlatego wymyślasz sobie te wszystkie osobowości? Wydajesz się taką piratką, która je „przejmuje”.

 

Co sprawia, że wybierasz sobie jakąś postać?

Po pierwsze, to bardzo przyjemny proces [śmiech]. Po drugie, moje „ofiary” wybieram intuicyjnie. Przyciągają mnie, w ten czy inny sposób, swoimi cechami lub wadami. Wszystkie mają pewien magnetyzm, coś nie do opisania. Stopniowo staję się tymi ludźmi, malując ich skórę. Na nowo przeżywam ich historie, naprawdę czuję, jak to jest być nimi. To takie alchemiczne piractwo w surowej, malarskiej odsłonie.

Ktoś był dla ciebie wyjątkowo fascynujący?
Zamalowałam portrety Grace Kelly, Arystotelesa Onassisa, Yves’a Saint Laurenta, Jane Fondy, wynalazcy koktajlu Bloody Mary… Trudno wybrać jedną osobę. Każda ma specjalne moce. Lubię spędzać z nimi czas, powtarzać je, wymazywać, uwalniać. Są jak rodzina. Wszyscy należą do mojego intymnego placu zabaw. Fascynują cię magazyny dla kobiet. Używasz ich jako płótna do swoich prac.

 

 

Czy stawanie się postaciami z tych kolorowych stron to punkt wyjścia w twojej sztuce?

Pozostaję malarką, bez względu na to, jak bardzo próbuję być innymi osobami. Interesuje mnie ujawnianie wewnętrznego życia tych postaci, jak gdyby miały własną wolę. W miarę rozwoju mojej twórczej podróży punkty początkowe zmieniały się. Inspiruje mnie zarówno kultura wysoka, jak i niska, i historia sztuki, i pornografia, glam i drag czy groteska. Mam nadzieję, że moja twórczość pozostanie niejednoznaczna, otwarta na interpretacje. Ale zazwyczaj nakładasz białe plamy farby‐maski na twarze pięknych kobiet, modelek, celebrytów. Ta interwencja jest wywrotowa – łamie system piękna i komercji. Jakie masz intencje?

 

Jesteś hakerką czy wybawicielką?
Powiedzmy, że te postacie – i to, co reprezentują – równocześnie mnie pociągają i odpychają. To dość złożona dynamika. Niejasne, eteryczne, upiorne odbicia kobiet reklamują dobra luksusowe, żeby potem szybko zniknąć. Czasami wydaje mi się, że to, co robię, jest jakimś rodzajem ratunku. Ale celowo tak tego nie nazywam. To nie jest priorytet. Skoro nie akt wyzwolenia, to wandalizmu. Te białe plamy są jak zamalowane witryny sklepu podczas remontu – bardzo znaczący gest – zabierasz komuś tożsamość i nadajesz nową. Widzę moją twórczość jako sprzeciw wobec presji wywieranej przez społeczeństwo i przemysł kosmetyczny na kobiece ciała. Mój przyjaciel mówi, że zwracam się do publicznej podświadomości, używając obrazów, które kiedyś wszyscy gdzieś widzieliśmy. Nadawanie nowego życia obrazom jest kuszące. Kiedy patrzę na interesujące zdjęcie, od razu wyobrażam sobie różne możliwe
interwencje i jako wizualna hedonistka lubię wykonywać tę pracę i później ją interpretować. Podoba mi się metafora z witryną sklepową, kiedy wszystko jest zakryte, ale po prostu wiesz, że coś innego się dzieje za zamazaną powierzchnią.

 

W jednej z serii prac pomalowałaś twarze Salvadora Dalego, Pabla Picassa, Roberta Mapplethorpe’a – ojców sztuki współczesnej. Zastąpiłaś je swoją…
Pracę nad tą serią zaczęłam w 2010 roku. Jak zauważyłaś, zastępowałam twarze znanych mężczyzn, co dostarczyło mi słodkiej iluzji ponownego napisania niektórych rozdziałów historii sztuki. Przemalowałam też twarz Alberto Giacomettiego, przekształciłam rysy Andy’ego Warhola, przerobiłam Henriego Matisse’a i kilku innych artystów. Na cześć artystek, które nigdy nie uzyskały takiego rozgłosu i podziwu, na jakie zasługiwały. To były właściwie pierwsze przypadki zawłaszczenia w moich pracach.

Czy ktoś miał kiedyś problem z tym, jak zmieniłaś jego wizerunek?
Nie, na szczęście nikt mi nigdy nie zarzucił, że go obrażam lub lekceważę. Wręcz przeciwnie – kilka lat temu dostałam wiadomość od znanego fotografa, do którego zdjęć wracałam raz czy dwa. Był zadowolony, że jego praca przekształca się w coś innego. Zachęcił mnie tym. Jego głos był takim metafizycznym błogosławieństwem.

To cię otworzyło na jakąś współpracę z innymi?
Ostatnio, w pandemii! Z francuskim duetem artystycznym Hippolyte Hentgen wymienialiśmy się obrazami. Może nawet wyjdzie z tego jakaś książka… To dar spotkać artystów, którzy tak łatwo się otwierają i dzielą.

Czyli nie interweniujesz tylko w zdjęcia. Co konkretnie musi mieć w sobie praca, żebyś zapragnęła ją nadbudować?
Wyobraźnię, energię, blask, równowagę, światło, kolor, witalność… Poza tym mam słabość do ciał, które kierują wyzwoleniem i oporem. Nie interesuje mnie niszczenie znalezionych obrazów. Biorę pod uwagę ich wcześniejsze historie wizualne i pewien zachwyt sprawia, że chcę je „kontynuować”.

Masz ulubione czasopisma w swojej kolekcji?
Uwielbiam skandynawską erotykę z lat 60., na przykład „Cocktail”. I magazyn fotograficzny „Zoom”, który kwitł we francuskich latach 70. Mam podziemne paryskie wydania „Mode International” z lat 70. i jeszcze „Ty i Ja”.

 

To legendarny polski magazyn!
Lubię jego obrazy, grafikę i jakość druku. Materii pierwszej szukam w różnych miejscach na całym świecie i na szczęście od czasu do czasu ludzie oferują mi fragmenty swoich kolekcji. Zawsze jestem spragniona nowych druków, ciągle na nowo poszukuję obrazu, który rozpali proces twórczy. I staram się odwdzięczyć światu, tworząc własne magazyny i książki artystyczne.

W Warszawie odwiedziłaś kultowy antykwariat Kosmos w Alejach Ujazdowskich.
Mogłabym tam zamieszkać! Moja droga przyjaciółka, Paulina Ołowska, poleciła mi go na wernisażu naszej wystawy „Farba znaczy krew” w Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Zapewniała, że kiedy tam trafię, będę najszczęśliwszą osobą na ziemi. I nie pomyliła się! Spędziłam w Kosmosie sześć godzin z najbardziej niesamowitymi magazynami na ziemi! Wyszłam z walizką pełną skarbów. Od magazynów dla nudystów z lat 40. po rosyjską propagandę. Nie mogę się doczekać, żeby tam wrócić.

Interesujesz się też surrealizmem…
Fascynuje mnie, jak złożony i kompletny to był ruch. Dotyczył zmiany społecznej, a więc wyprzedzał swój czas. Surrealizm w swojej najczystszej postaci połączył życie ze światem marzeń, fantazji i pożądania. Zburzył racjonalne myśli i ominął ograniczenia nałożone na ludzi przez konwencje społeczne. Ważna była w nim rola kobiet. Artystki stworzyły własne wyobrażenia o sobie, a co najważniejsze – choć kobiety stanowiły mniejszość – w kontekście surrealizmu zyskały większe uznanie niż w jakimkolwiek innym głównym nurcie artystycznym. W twoich kolażach pobrzmiewa ta fascynacja. Lubię też automatyczne rysowanie, technikę, która wkracza w sferę podświadomości. I eksperymenty z różnymi mediami, ale także gry surrealistyczne, które były pod wieloma względami rewolucyjne. Feministka‐surrealistka nie jest częstym gatunkiem. Dziś ceni się raczej feministki, które są w akcji.

 

Myślisz, że w ruchu kobiet jest miejsce na fantazję?
Surrealistki były jednymi z pierwszych kobiet, które domagały się emancypacji i upodmiotowienia seksualnego. Kobiety doświadczają ucisku na tak wielu poziomach, że odmawiam ucisku własnej fantazji, nie muszę sprostać żadnym oczekiwaniom. Wyobraźnia i feminizm powinny być najlepszymi przyjaciółmi tylko wtedy przyszłość będzie miejscem równości.

Twój życiorys jest bardzo gęsty: urodzona w Salonikach, rezydowała w Paryżu i Nowym Jorku, przez rok samotnie mieszkała w chatce w środku lasu w Schwarzwaldzie. Można by nim obdzielić kilka osób.
Faktycznie, dużo mnie było wszędzie. Kiedy skończyłam Szkołę Sztuki i Projektowania w Saint‐Étienne, dostałam się na rezydenturę w Karlsruhe w Schwarzwaldzie. To było samotne, trudne, ale interesujące doświadczenie. Mieszkałam w domku myśliwskim z widokiem na niezliczone drzewa. Tam zaczęłam malować olejne obrazy natury, ale też autoportrety, bo byłam jedyną dostępną dla siebie modelką w okolicy. Po roku byłam wyposzczona, więc przeniosłam się do Nowego Jorku, gdzie odwiedzałam każdą wy stawę, muzeum i biennale, jakie się dało. Spotkałam Leo Castellego w jego galerii, imprezowałam bez końca, przybiłam piątkę z Lou Reedem i Davidem Bowiem, kręciłam filmy artystyczne na VHS i nauczyłam się robić musli.

 

Nadal lubisz tak często zmieniać lokalizacje?
Teraz mieszkam w Atenach, ale przed pandemią przemieszczałam się bez końca. Tęsknię za tym. Ale to, że podróżowanie jest teraz tak rzadkim doznaniem, sprawia, że ma większe znaczenie. W tym roku czekają na mnie dwa miejsca. Pierwsze to Polcenigo, mała wioska niedaleko Wenecji. Jestem zaproszona przez fundację Elpis, galerię Continua i festiwal Una Boccata d’Arte – mam stworzyć interwencję artystyczną in situ. Potem jesienią wracam do Warszawy na wystawę indywidualną z Polana Institute. Uwielbiam współpracę z galeriami, które wyszukują różne przestrzenie dostosowane do potrzeb artystów. Mówią, że twój stosunek do sztuki przypomina drzewo z dużymi gałęziami. Malarstwo, rysunek, wideo, performans, kolaż, rzeźba.

 

Która z tych aktywności jest dla ciebie niezbędna?
Uczyłam się malarstwa i niewątpliwie jest mi ono bliskie, ale mam potrzebę, żeby odkrywać i łączyć różne praktyki artystyczne. Dzięki temu się rozwijam. Z jednym medium działam sama, z innym w towarzystwie. W towarzystwie z kim? Na przykład wszystko, co dotyczy ruchomego obrazu, robię z Sandrine Cheyrol, montażystką z Paryża. Razem tworzymy Twin Automat, żeński duet filmowy.

To z Sandrine kręcisz dokument o górze Athos?
Pracujemy nad nim już długo i intensywnie. Góra Athos jest najważniejszym ośrodkiem monastycyzmu prawosławnego. To półwysep położony w północno‐wschodniej Grecji, siedziba 20 klasztorów i największy obszar na świecie, do którego dostęp mają wyłącznie mężczyźni. Kobietom odmawiano tam wstępu od XI wieku. Nie wolno im było nawet przebywać w promieniu 500 metrów od wybrzeża. Zakaz nazywa się avaton i taki będzie też tytuł.

To jak realizujecie ten film?!
Nie ukrywam, to duże wyzwanie. Stworzyć opowieść o miejscu, którego nie możesz odwiedzić. W całym filmie to kobiety omawiają Athos, a ich obserwacje i punkty widzenia łączą się w linearną narrację, która prowadzi nas aż do zakazanej krainy. Obrazy budujemy z materiałów archiwalnych. Stworzyłyśmy setki ręcznie rysowanych animacji.

Moda, kosmetyki to silne atrybuty płci. Współczesne artystki nieczęsto umieszczają je na pierwszych planach. Ty odwrotnie.

Bo kosmetyki dają siłę, wyzwalają kreatywność. W szczególności makijaż jest narzędziem transformacji. Od drag glam po soczystą wiśniową wargę… Często używam kosmetyków i perfum, przedstawiam je w swoich pracach. Stworzyłam serię rysunków cieniami do powiek, zrobiłam film o fascynatorach [dekoracyjne nakrycia głowy – red.].

Interesuje cię powierzchowność tych atrybutów?
Negocjuję swoje stanowisko wobec królestwa powierzchownego piękna. To interesująca bitwa. Poza tym lubię ewolucję mody. A do póki żyjemy, potrzebujemy ubrań. Buntuję się jednak przeciwko „szybkiej modzie” i fałszywym plastikowym pięknościom. Potępiam nadmierną konsumpcję i wolę wspierać koncepcje zrównoważone, przyjazne dla planety. Nie mam innego wyjścia, zwłaszcza że żyjemy w społeczeństwie, które promuje możliwie najgorsze wzorce do naśladowania.

Kiedy pracujesz, wolisz nosić sukienkę w kwiaty czy kombinezon roboczy?
Zdecydowanie kombinezon, chociaż większość moich sukienek, T-shirtów i butów i tak ma widoczne ślady farby. Takie już moje przeznaczenie! Twoja pracownia i mieszkanie znajdują się w tętniącej życiem części Aten. Jesteś blisko fajnych barów pełnych kolorowego tłumu. Ma to wpływ na twoją sztukę?
Ulica Archelaou, na której mieszkam, ma dobrą atmosferę, a jednocześnie to autentyczne miejsce, w którym ludzie się znają. Taka wioska w środku Aten. Wszystko to zaledwie kilka metrów od miejsca uroczystej parady Gwardii Prezydenckiej. Czasami odkładam pędzle i idę popatrzeć, jak piękni mężczyźni defilują ubrani w liliowo‐białe spódniczki. Lubię tu mieszkać, lubię tego towarzyskiego ducha dzielnicy, energię ludzi, nawet jeśli teraz jesteśmy wszyscy po uszy w pandemii, lockdownach i maseczkach.

Właśnie, teraz na ulicach w każdym zakątku świata widzimy ludzi z białymi kwadratami na twarzach! Czy to, że od roku wszyscy nosimy maski, zmienia jakoś twoje nowe prace?
Głównie wpływa na sposób, w jaki oddycham [śmiech]. Zawsze postrzegałam maski jako symbol władzy. Taki, który daje siłę do zmiany tożsamości, odzyskania prywatności, natychmiastowej metamorfozy… W przypadku pandemii maski symbolizują bezbronność i strach. Nie mogę się doczekać, aż ta forma maski opuści nas na dobre. Fajniej jest, kiedy nosimy ją do odgrywania ról. Na razie możemy pofantazjować – chociaż tyle. Fantazja to moja tajna broń, która pomaga mi sterować życiem. Dlatego w pracowni spędzam cały dzień, czasem też noc. Mam to szczęście, że mieszkam i pracuję w tej samej przestrzeni. To bardzo wygodne, zwłaszcza w pandemii. Mogę malować po godzinach, mogę filmować z samego rana. Moje życie jest pełne.

 

Jesteś wyjątkowo optymistyczna i pełna radości! Jak pielęgnować te cechy w tak trudnych czasach?

Dziękuję, że dostrzegłaś we mnie te cechy. Mimo że to trudny okres w historii ludzkości, jestem przekonana, że damy radę.

 

IRINI KARAYANNOPOULOU

Grecka artystka, której prace łączą malarstwo, kolaż, rysunki, montaże i ruchomy obraz. Współzałożycielka duetów Extra‐Conjugale i Twin Automat. Mieszka i pracuje w Atenach.

 

 

 

Rozmawiała: Monika Brzywczy

Współpraca: Ewa Szabłowska

Zdjęcia: Irini Karayannopoulou

Zobacz też podobne artykuły

Wszystkie wydania ust
  • nr 29

  • nr 28

  • nr 27

  • nr 26

  • nr 25

  • nr 24

  • nr 23

  • nr 22

  • nr 21

  • nr 20

  • nr 19

  • nr 18

  • nr 17

  • nr 16

  • nr 15

  • nr 14

  • nr 13

  • nr 12

  • nr 11

  • nr 10

  • nr 9

  • nr 8

  • nr 7

  • nr 6

  • nr 5

  • nr 4

  • nr 3

  • nr 2

  • nr 1

Nasze przewodniki po miastach
  • Kraków

  • Lizbona

  • Polskie góry

  • Bangkok

  • Lato

  • Kioto

  • Mediolan

  • Singapur

  • Warszawa

  • Warszawa

  • Berlin