Znają się od pierwszej klasy podstawówki. 20 lat temu upiekły razem pizzę na ZPT-ach. – Chyba były na niej ziemniaki i inne dziwne rzeczy – śmieje się Zosia Różycka, która w międzyczasie prawie skończyła Wydział Konserwacji i Restauracji Dzieł Sztuki na warszawskiej ASP. Na czwartym roku porzuciła ją dla słodkich wypieków i założyła jednoosobową firmę cateringową. Wkrótce dołączyła do niej Ola Szwarc, z wykształcenia polonistka, która specjalizuje się w słonych potrawach. – Chyba nie ma fajniejszej rzeczy niż praca z najlepszą przyjaciółką w miejscu, do którego nie idę w stresie i z poczucia obowiązku – twierdzi Ola.
– W kuchni zgrywamy się idealnie, kompletnie sobie nie przeszkadzamy, nie depczemy sobie po piętach. Jedna kroi, druga miksuje. Czasem czytamy w swoich myślach i bez zbędnych rozmów wiemy, co będziemy piec – mówią. Zanim postanowiły razem pracować, spotykały się w prywatnych kuchniach, domowych salonach, u przyjaciół: gotowały dla siebie i znajomych. Odkryły, że sprawia im to wielką frajdę.
– Dwa lata temu, w czasie wakacji, zaczęłam piec i nie mogłam przestać. Rozdawałam te ciasta znajomym i tak poszła fama w miasto. Ludzie zaczęli do mnie dzwonić i zamawiać słodycze – opowiada Zosia.
Na razie działają pod nazwą Kuchnia Zofii i Aleksandry. Wymyśliły nazwę na szybko, kiedy przygotowywały jedzenie na urodziny warszawskiej galerii Czułość. Wciąż zastanawiają się nad nazwą, zwłaszcza że niebawem otworzą małą cukiernię w centrum Warszawy, w suterenie przy ulicy Litewskiej. Być może będzie to Ciasto albo… Wkrótce Otwarcie czy Wciąż Zamknięte – śmieją się, bo ciągle przekładają moment oficjalnej premiery. Ale sąsiedzi nie dają im spokoju, ciągle zaglądają i dopytują, kiedy to nastąpi, bo z lokalu wydobywają się smakowite zapachy.
W lokalu mają swoją pracownię. Spotykają się codziennie wieczorem, by przygotować wypieki na następny dzień. Dostarczają je do warszawskich kawiarni lub na prywatne zamówienia. Najczęściej są to: serniko-brownie z owocami, tarta czekoladowa z solonym karmelem czy mus z białej czekolady na kruchym cieście ozdobiony ziarnami granatu. Czasami zdarzają się niestandardowe zamówienia: pewien kolega dla swojej dziewczyny w urodzinowym prezencie zamówił muffiny z… bekonem i masłem orzechowym. Podobno były pyszne. Zosia i Ola pieką średnio od 6 do 20 ciast dziennie, 7 dni w tygodniu. Przepisy na większość ciast znają już na pamięć. Na zapleczu mają trzy piekarniki, półki z kilogramami mąki, cukru, kostka- mi masła, palety z jajami. W ciągu dnia zajmują się dostawami, zakupami i papierami. Czy się nudzą? Nie. Czasami są zmęczone, ale wtedy włączają muzykę i tańczą z trzepaczkami. Albo zamawiają pizzę. Ucieczką od rutyny są sesje zdjęciowe, które przygotowują co miesiąc na zlecenie miesięcznika „Zwierciadło”, linoryty z przepisami na ciasta, które Zosia robi w ramach swojej graficznej pasji.
Ich wypieków można skosztować w warszawskich kawiarniach: Relaksie, Kulturalnej, My’o’My, Ministerstwie Kawy, Faworach czy Fidze z Makiem lub zamówić je bezpośrednio. Choć to dosyć trudne, bo kontakt do nich przekazywany jest raczej pocztą pantoflową. Póki co nie mają ani strony internetowej, ani fanpage’u na Facebooku. Z pełną świadomością, bo chcą uniknąć taśmowej produkcji i rozrostu firmy do korporacyjnej skali.
Na trzy piekarniki i cztery ręce
