JEMY, MÓWIMY, CAŁUJEMY
LUDZIE, MIEJSCA

Otwarte drzwi


 

Godzina drogi z Mediolanu wystarczy, aby przebić się przez industrialne przedmieścia pełne zrujnowanych ceglanych budynków z powybijanymi szybami, podupadających fabryk o nieodgadnionej przyszłości, i znaleźć się wśród pięknych wzgórz Piemontu obrośniętych winoroślami. Tam w małej wiosce Costa Vescovato od niemal 40 lat działa komuna Valli Unite. Stworzyło ją na początku lat 80. trzech młodych chłopaków: Ottavio, Enrico i Cesare, synowie okolicznych farmerów. Postanowili zjednoczyć siły, by wydajnie uprawiać ziemię, która od pokoleń należała do ich rodzin. Tak powstały Zjednoczone Doliny (wł. valli unite).

 



 

Przetrwać w stodole
– Nigdy nie chcieliśmy jechać do miasta, żyć w nim. Ta ziemia to nasz dom, nasze dziedzictwo. Należymy do niej – opowiada Ottavio. – Przełom lat 70. i 80. to był trudny moment dla rolnictwa we Włoszech, wszyscy wyjechali do miasta, a nawet jeśli ktoś tu został, to tej wsi się wstydził. Jak nasza sąsiadka Johana, która podczas prac na polu zakrywała twarz specjalną woalką, by nie spaliło jej słońce. Bo to był znak niższego statusu. Stwierdziliśmy, że jeśli się zjednoczymy, to może uda nam się przetrwać. Czuliśmy potrzebę, by zaopiekować się porzuconą przez innych ziemią. Chcieliśmy być staroświeckimi chłopami we współczesnym świecie, w którym większość ludzi chce mieszkać w mieście i pracować w fabryce – śmieje się Ottavio. To było zupełnie nietypowe, szczególnie na początku lat 80., kiedy wszyscy masowo migrowali, by znaleźć się blisko technologicznych wynalazków, wielkich korporacji i wizji życia w futurystycznej metropolii. Ottavio, Enrico i Cesare poszli w zupełnie innym kierunku, zaczęli budować własne gospodarstwo. Najpierw postawili stodoły z drewna, które recyklingowali, założyli hodowlę byków, aby mieć organiczny nawóz do pól i winnic. Bez zwierząt nie ma wydajnej ziemi, to był punkt wyjścia. Potem założyli sklep, aby sprzedawać bezpośrednio swoje ekologiczne produkty, i wyruszyli z nimi do miasta, by znaleźć odbiorców.

 
 
 

 
 
 
Dłonie mówią wszystko
Ottavio zajął się winnicami, Enrico bydłem, a Cesare przetwórstwem mięsa. Szybko dołączyli inni, była ich już dziesiątka, m.in. Carla – siostra Ottavia. Pomagały im też matki, bo ojcowie osierocili ich bardzo wcześnie. Ale to właśnie ojciec Ottavia wpoił mu miłość do ziemi.
– Miał 52 lata, kiedy się urodziłem, był dla mnie bardziej dziadkiem niż ojcem. Gdy miałem 10 lat, razem polowaliśmy i chodziliśmy przycinać winnice. Zaszczepił we mnie pasję. Nigdy nie chciałem jechać do miasta. Chodziłem do szkoły z przymusu. Tylko dlatego, że mi kazali, skończyłem szkołę podstawową i trzy klasy średniej. Nie lubiłem tego, bo podskórnie czułem, że szkoła została zrobiona tak, by pokierować mnie ku miastu. Są ludzie, którzy mówią: „postanowiłem zostać rolnikiem”. Ja nigdy nie wybierałem, zawsze nim byłem – śmieje się Ottavio, a my wierzymy mu, patrząc na jego spracowane, silne dłonie.
Przez pierwsze lata pracowali jak szaleni, po 15-16 godzin na dobę. Nigdy nie byli bogaci, więc wszystkiego musieli dorobić się sami. Potem przyjechali pierwsi cudzoziemcy – Holendrzy, Belgowie, Niemcy – i zaczęli pracować razem z założycielami kooperatywy. Paulus, Holender, mieszka w Costa Vescovato już 25 lat, Belgijka Nicole, dzisiaj prezydentka Valli Unite, jest tu już 12 lat, a Elisabeth z Niemiec mieszka tu trzy lata, dołączyła po skończeniu slow foodowego University of Gastronomic Sciences w Pollenzo. Jest jedną z niewielu na świecie kobiet rzeźniczek.
Dziś kooperatywa liczy 23 członków, a na 100 hektarach ziemi pracuje tu ponad 30 osób. Uprawiają winorośl, zboża (pszenicę, jęczmień i żyto), mają ule i produkują wędliny. Sprzedają też wysokiej jakości wołowinę piemoncką i hodują świnie rasy goland. Zwierzęta wypasają się na półdzikich pastwiskach i okolicznych polach. Rolnicy prowadzą sklep i restaurację (czynne w piątki, sobotę i niedzielę), która jest też ich kantyną. Codziennie o 14 wszyscy pracownicy i członkowie kooperatywy spotykają się, by zjeść obiad. – To stały punkt w naszym życiu. Nawet jak ktoś ma gorszy okres, to przynajmniej pewność, że dostanie miskę z ciepłą zupą i spotka ludzi, z którymi można porozmawiać, którzy będą chcieli go wysłuchać – zapewnia Alessandro.

 
 


 
 
Z Piemontu do Tokio
Alessandro Poretti przyjechał tu pierwszy raz 14 lat temu. Studiował Food Science and Technology w Mediolanie. Na jedną ze studenckich imprez postanowili kupić jedzenie i napoje prosto od rolników. Zaprosili trzy gospodarstwa, by zaprezentowały swoje produkty i filozofię. – Tak poznałem Ottavia. Słuchałem go i byłem zafascynowany! Postanowiłem odbyć staż w Valli Unite. Studia dały mi dużą wiedzę, ale nie miałem żadnego doświadczenia. Tak pierwszy razfitra łem do Costa Vescovato. Zacząłem pracować z Ottaviem przy produkcji win. Potem wróciłem jeszcze na uniwersytet, by przez rok uczyć się enologii. Byłem już gotowy, by dołączyć do Valli Unite na stałe – wspomina. Dziś Alessandro tworzy wybitne, awangardowe wina, które są eksportowane do Japonii, Stanów Zjednoczonych i wielu krajów europejskich. Nasze ulubione to Il Brut & e Beast, fantastyczny pét-nat, lekko mętny, delikatnie musujący, z ujmującymi nutami stajennymi w nosie, czy pomarańczowa Rosatea, poddana spontanicznej fermentacji, zachowana bez dodatku siarki. Wino lekkie, radosne, owocowo-herbaciane. Żeby je stworzyć, zmieszano kilkanaście odmian winogron – białych i czerwonych. Dlaczego? – Bo my niczego nie marnujemy! – śmieje się Alessandro. – Mamy tu barberę, cortese, dolcetto, malvasię, brachetto, ale też wiele starych odmian, niektórych nazw nawet nie znamy! Ale szkoda nam je wyrzucać, żeby stworzyć wino jednorodne odmianowo. Dlatego powstała Rosatea. Wykorzystałem to, co dała mi ziemia. I zgadzam się na to, że to wino co roku będzie smakowało trochę inaczej. Nie ogranicza mnie wizja idealnego produktu, słucham natury, to ona decyduje i podpowiada. Jej głos jest najważniejszy – oświadcza dumnie Poretti. Pierwsze wino Alessandro samodzielnie zrobił w 2007 roku. Dwa lata temu powstało pierwsze wino pomarańczowe bez dodatku drożdży i siarki….

 

 

 
 
 

Całość artykułu do czytania w USTACH drukowanych do kupienia TU

tekst: Monika Brzywczy, zdjęcie Krzysztof Kozanowski

Zobacz też podobne artykuły

Wszystkie wydania ust
  • nr 29

  • nr 28

  • nr 27

  • nr 26

  • nr 25

  • nr 24

  • nr 23

  • nr 22

  • nr 21

  • nr 20

  • nr 19

  • nr 18

  • nr 17

  • nr 16

  • nr 15

  • nr 14

  • nr 13

  • nr 12

  • nr 11

  • nr 10

  • nr 9

  • nr 8

  • nr 7

  • nr 6

  • nr 5

  • nr 4

  • nr 3

  • nr 2

  • nr 1

Nasze przewodniki po miastach
  • Kraków

  • Lizbona

  • Polskie góry

  • Bangkok

  • Lato

  • Kioto

  • Mediolan

  • Singapur

  • Warszawa

  • Warszawa

  • Berlin