JEMY, MÓWIMY, CAŁUJEMY
LUDZIE

Ministerstwo śmiechu

Tekst: Łukasz Knap

Pamiętacie skecz Monty Pythona o francuskiej restauracji? Para przy stoliku jest jowialnie witana przez kelnera. Po złożeniu zamówienia klient prosi o wymianę „lekko brudnego” widelca. Kelner wpada w popłoch i, kłaniając się w pas, przeprasza za tę haniebną niedbałość. Po chwili pojawia się szef obsługi. „Jest mi niezmiernie przykro, że w naszej restauracji otrzymali państwo ten brudny, obrzydliwy i śmierdzący widelec!” – krzyczy oburzony i każe natychmiast zwolnić całą ekipę na zmywaku. Wydawałoby się, że jego reakcja na to drobne przecież uchybienie jest przesadzona, ale to jeszcze nic, bo chwilę później widzimy menedżera restauracji, który na oczach klientów popełnia honorowo seppuku, oczywiście za pomocą przybrudzonego sprawcy całej afery. Marnie kończy też szef kelnerów, raniony tasakiem przez kucharza. Po wszystkim klient beztrosko mówi: „Dobrze, że nie powiedziałem nic o nożu”. Ten nasączony czarnym jak smoła humorem skecz jest rzecz jasna drwiną z angielskiej kultury uprzejmości. Gdy poprosiłem przyjaciółkę, rodowitą Angielkę, żeby obejrzała go razem ze mną, przyznała, że w restauracjach bardzo rzadko zwraca kelnerom uwagę, jeśli coś z jej daniem ewidentnie jest nie tak. Dlaczego? Tak ją wychowano. Nie lubi robić zamieszania.

Żart Pythonów to spełnienie złego snu, w którym łamie się zasadę, że wszyscy udają, że jest OK, jeśli nie jest OK. To nie przypadek, że klasowe angielskie społeczeństwo wydało na świat rebelianckie Sex Pistols, The Rolling Stones i „Latający cyrk Monty Pythona”. Ich założyciele rozumieli, że po całym dniu wymiany uprzejmości przychodzi taki moment, kiedy chce się głośno powiedzieć normom: „fuck off”. Żadnej świętości Grupa miała jeden cel: wypowiadamy wojnę powadze, śmiejemy się ze wszystkich i wszystkiego. I faktycznie dostało się wszystkim: przedstawicielom niższej, średniej i wysokiej klasy społecznej, osobom niepełnosprawnym, przedstawicielom mniejszości seksualnych, mężczyznom i kobietom. Chociaż na co dzień większość członków grupy była statecznymi dżentelmenami, pozwolili sobie na kilka ekscesów. Najbardziej pamiętnym był… pogrzeb jednego z nich, Grahama Chapmana (współautora legendarnego skeczu „Martwa papuga”). Podczas uroczystości żałobnej John Cleese powiedział: „Kopnął w kalendarz, odwalił kitę, obrócił się w proch, wącha kwiatki od spodu. Wyzionął ducha i udał się na spotkanie z Szefem Niebiańskiej Rozrywki […]. Nigdy by mi nie wybaczył, gdybym odrzucił okazję zszokowania wszystkich w jego imieniu. Jakbym słyszał jego szept ostatniej nocy, kiedy pisałem niniejszą przemowę: »Dobra, Cleese, pierwszy powiedziałeś gówno w brytyjskiej telewizji. Jeśli to naprawdę jest moja uroczystość, chcę, abyś był pierwszą osobą w historii brytyjskich nabożeństw pogrzebowych, która powie kurwa«”. Na koniec żałobnicy zaśpiewali utwór „Always Look on the Bright Side of Life” (Zawsze patrz na radosną stronę życia), który tytułowy bohater „Żywotu Briana” śpiewa na krzyżu. Ta być może najzabawniejsza z ceremonii pogrzebowych w historii świata wyraźnie pokazuje, jak wysoko poprzeczkę postawili sobie członkowie grupy: żadnych świętych krów, żadnych tematów tabu. I w tym względzie trudno pobić ich do dziś.

Oglądany po latach „Sens życia wg Monty Pythona” wciąż szokuje brawurą. Nie potrafię sobie wyobrazić, że dziś ktoś miałby odwagę nagrać piosenkę, w której grupa katolickich dzieci śpiewa o tym, że „każda sperma jest święta”. Obecnie producent takiego filmu miałby sprawę w sądzie dzień po emisji. Granice, które Monty Python rozjechał walcem cztery dekady temu, dziś są odbudowywane na nowo. Wraca poprawność. Elitarny humor Pythonowie reprezentowali specyficznie inteligencki humor. Niemal wszyscy skończyli elitarne brytyjskie uczelnie. John Cleese, Eric Idle i Graham Chapman są absolwentami Cambridge, Terry Jones i Michael Palin – Oxfordu. Mało kto wie, że Jones po zakończeniu komediowej kariery wrócił na uczelnię jako mediewista. Jedynie Amerykanin, Terry Gilliam, studiował animację na niezłej, ale nie tak prestiżowej uczelni w Los Angeles. On miał też najbardziej proletariackie korzenie, dostał się do telewizji przez reklamę i jako jedyny doświadczył na własnej skórze rewolucji obyczajowej lat 60.: podróżował na stopa, zażywał niezliczone ilości substancji psychoaktywnych, jak rękawiczki zmieniał partnerki i miejsca zamieszkania. Do Anglii przyjechał, szukając ucieczki przed powołaniem na wojnę w Wietnamie. Psychodeliczna czołówka i animacje z „Latającego cyrku Monty Pythona” mają korzenie właśnie w hipisowskich doświadczeniach Gilliama.

Grupa zawiązała się w 1969 roku. Komicy wypłynęli dzięki programowi „Latający cyrk Monty Pythona” emitowanemu w BBC. Za absurdalną nazwą stoi kaprys. „Python”, bo Cleese lubił nadawać ludziom zwierzęce miana, z kolei „Monty”, bo ktoś inny lubił gościa o tym imieniu, przesiadującego w jego ulubionym pubie. „Latający cyrk”, bo tego chciała stacja. Rozważano też inne nazwy: „Czas na rozciąganie sowy”, „To nie jest”, „Koń, łyżeczka i miska”. Panowie mieli niewyobrażalny dziś komfort niezależności. Nie nadzorował ich producent ani reżyser. Po prostu robili burze mózgów. Źródeł sukcesu ich współpracy można upatrywać w zaufaniu, ale też zdrowej rywalizacji. Grupa zbierała się, wstępnie omawiała pomysły, a potem był czas na pisanie w parach lub osobno. Wbrew temu, co się powszechnie myśli, nie odnieśli od razu nadzwyczajnego sukcesu. Pierwsza publiczność, głównie emeryci, sądzili, że będą oglądać… cyrk. Komicy długo musieli przyzwyczajać widzów do surrealistycznych skeczy. Udało się, ale nie było lekko. Terry Jones powiedział w wywiadzie, że dziś Monty Python nigdy nie przebiłby się w telewizji, gdzie najważniejszym kryterium jest oglądalność. Po telewizyjnej przygodzie zaczęli kręcić filmy: „A teraz coś z zupełnie innej beczki” (filmowa wersja skeczy), „Monty Python i Święty Graal” (alternatywną wersję legendy o królu Arturze sfinansowali m.in. muzycy Pink Floyd, Led Zeppelin i Genesis), „Żywot Briana” (George Harrison zastawił własny dom, żeby sfinansować ten film) i „Sens życia według Monty Pythona”. Po tym ostatnim grupa się rozwiązała, próbę reaktywacji kilka lat później przerwała śmierć Chapmana. Najwięcej kontrowersji wywołała premiera „Żywotu Briana”, obrazoburczej wariacji na temat życia Jezusa Chrystusa. Tytułowy Brian jest anarchizującym wolnomyślicielem. Ciągnie się za nim sznur wiernych, których po prostu nie może od siebie odpędzić. W wielu krajach pokazywano film od lat osiemnastu, w kilku zablokowano. Nie zabrakło protestów przed kinami, a nawet pikiet zakonnic. Po tym, jak norweskie władze zakazały emisji, Szwedzi reklamowali go hasłem: „Ten film jest tak śmieszny, że został zakazany w Norwegii”. Chapman nie ukrywał, że liczyli na zamieszanie: „Wytykaliśmy palcem Kościoły. Szczerze chcieliśmy je wkurzyć, bo uważaliśmy, że zabierają się do tematu od dupy strony. Zapominają o czymś takim jak miłość bliźniego, bardziej są zainteresowane organizowaniem się w swoje małe klubiki”.

 

W sumie grupa działała czternaście lat. Tyle wystarczyło, żeby zrewolucjonizować zachodnie poczucie humoru. Monty Python jest ojcem nowoczesnego dowcipu. Trudno zliczyć komików, którzy się na nich powołują: Rowan Atkinson, Sacha Baron Cohen, Matt Groening (twórca „The Simpsons”), Jim Carrey, twórcy „Saturday Night Live”, „Małej Brytanii” i wielu innych. Kto przejmie schedę? Dowcip raz powiedziany nie śmieszy za drugim razem, ale ta zasada wydaje się nie obowiązywać w przypadków Monty Pythona. Oczywiście, dziś ci starsi panowie są klasykami, ich żarty były powtarzane tysiące razy. Ale ich humor niesie tak anarchistyczna i surrealna energia, że nie ma tutaj mowy o trąceniu myszką. Zaskakuje dziś jedynie, że grupę tworzyli sami mężczyźni, z drugiej strony – nie sposób zarzucić im szowinizmu. W tym względzie pozostali dżentelmenami w dobrym tego słowa znaczeniu. W ich stosunku do kobiet nie ma paternalizmu. I dobrze, bo w przeciwnym razie nowe pokolenie standuperek by im nie wybaczyło. Zresztą jest całkiem prawdopodobne, że kolejną rewolucję w komedii zrobią właśnie kobiety, które coraz mocniej przebijają się w branży. Nic tak ostatnio nie rozśmieszyło mnie, jak serial „Fleabag”, w którym Phoebe Waller-Bridge gra wyzwoloną seksualnie singielkę z Londynu. Jej bohaterka jest niepoprawna, niegrzeczna i robi, co chce. 34-letnia Waller-Bridge ma na koncie już trzy nagrody Emmy i, podobnie jak Pythonowie, pnie się na szczyt dzięki produkcji dla BBC. Edukację odebrała w katolickiej szkole dla dziewcząt i, jak przyznaje w wywiadach, ma na ten temat jeszcze dużo ciekawego do powiedzenia. „Bycie właściwą, słodką, miłą i uprzejmą dziewczynką jest jakimś pieprzonym koszmarem” – mówiła w rozmowie z „Guardianem”. „Nigdy nie zrobiłabym zamieszania jako uprzejma rewolucjonistka” – dodawała. Gdyby ułożona rodzina Pythonów wydała na świat dziecko, byłaby nim właśnie rozrabiara Phoebe.

Zobacz też podobne artykuły

Wszystkie wydania ust
  • nr 29

  • nr 28

  • nr 27

  • nr 26

  • nr 25

  • nr 24

  • nr 23

  • nr 22

  • nr 21

  • nr 20

  • nr 19

  • nr 18

  • nr 17

  • nr 16

  • nr 15

  • nr 14

  • nr 13

  • nr 12

  • nr 11

  • nr 10

  • nr 9

  • nr 8

  • nr 7

  • nr 6

  • nr 5

  • nr 4

  • nr 3

  • nr 2

  • nr 1

Nasze przewodniki po miastach
  • Kraków

  • Lizbona

  • Polskie góry

  • Bangkok

  • Lato

  • Kioto

  • Mediolan

  • Singapur

  • Warszawa

  • Warszawa

  • Berlin