JEMY, MÓWIMY, CAŁUJEMY
MIEJSCA

Miłość w pokoju hotelowym

Tekst: Lucyna Redo

Przystanek: erekcja
Marzyliśmy choćby o stylowym motelu, takim jak teksański The Austin Motel, gdzie erotyczne skojarzenia bezpruderyjnie serwowane są już na podjeździe. Gdyby ktoś miał wątpliwości: patrząc na duży czerwony szyld w kształcie penisa, można przeczytać jeszcze „podtytuł” na białej tablicy – „Let love in”. Sceneria amerykańskich bezdroży działa na naszą wyobraźnię, pomagają w tym skórzane czerwone łóżka, tapety z wzorami ust czy czerwony telefon. The Austin Motel działa od 1938 roku, i co ciekawe, już w tamtym okresie zyskał swój z daleka widoczny znak.

Po prostu w dobie rozwoju motoryzacji amerykańscy kierowcy uwielbiali podróżować przez kraj i zatrzymywać się w miejscach takich jak to. Ale dlaczego ktoś wpadł na pomysł, by przydrożny motel zamienić w „falliczny pałac” z największą erekcją w okolicy? Już dziś nikt nie pamięta. Kilka lat temu Motel przeszedł renowację, zyskał nowy wystrój pokoi, ale znak dumnie pozostał. Dziś Austin Motel zaprasza na imprezy typu „niekończąca się niedziela” czy „Full Moon Party” przy motelowym basenie. Ale tak naprawdę jest tu całkiem grzecznie, pary chętnie organizują tu swoje imprezy rocznicowe.

Numerek z automatu
Jakiś czas temu odwiedziliśmy Japonię – ojczyznę „love hoteli”. W skoncentrowanym na pracy społeczeństwie przygodny seks po pracy, po wesołym, suto zakrapianym wieczorze w izakayi lub barze z karaoke, jest czymś akceptowalnym społecznie. Taki hotel można rozpoznać po tym, że ma w ofercie wpisaną cenę nie tylko za noc, ale i za trzygodzinny „odpoczynek”. W wersji tańszej można wejść do pokoju tylko raz, a kiedy się z niego wyjdzie, już nie da się wrócić. Pewnie tego typu hotele istniały i istnieją w wielu innych zakątkach globu, ale pierwszy, bezpruderyjnie używający tej nazwy, został otwarty w 1968 roku w Osace. A w Tokio na Shibuyaʼs Love Hotel Hill (w okolicy zwanej Dogenzaka) jest ich całe skupisko. Postanowiliśmy spędzić noc w jednym z nich. Długo krążyliśmy po małych uliczkach, szukając tego jedynego wyjątkowego, z jakimś ciekawym wystrojem wnętrz, logotypem, dodatkową atrakcją. Większość z nich to jednak proste i czyste pokoje hotelowe. Nie wyróżniają się niczym szczególnym, może poza tym, że bardzo często nie ma w nich żadnej obsługi (a jednak jest coś krępującego w przemykaniu z nowo poznanym partnerem koło recepcji). Po prostu w automacie uiszcza się opłatę, a ten podaje numer pokoju i kod do drzwi. Więc nie ma kogo pytać, prosić, by wpuścił na chwilkę, pokazał, dał wybrać. Wylądowaliśmy w miłym, niezbyt dużym pokoju z telewizorem nad wanną. Może warto więc dokładnie wiedzieć, do którego z japońskich przybytków chcemy dotrzeć?

 

Miło zaskoczył nas jednak Paryż. Romantyczne hotelowe przygody zawsze mają szansę się tu przyjemnie rozwinąć. Niestrudzone miasto kochanków miłości nie zawiodło! W okolicach placu Pigalle (który swoją drogą kompletnie utracił swój dawny seksapil) został otwarty Hôtel Amour. A kilka przecznic dalej kolejny – Grand Amour. Odwiedziliśmy ten drugi. Maleńka klimatyczna recepcja przypomina paryskie hoteliki z początku XX wieku. Możemy wybrać coś, co pasuje do naszego nastroju, wizji wieczoru czy fantazji, które planujemy zrealizować. Jest pokój z monumentalną marmurową wanną naprzeciwko łóżka (i lustrem), jest łóżko wkomponowane w półkę z biblioteką, nieco pensjonarski różowy pokój lub czarny gabinet z lakową ścianą. Każde pomieszczenie jest inne, więc czujemy się wyjątkowo, a nie wkomponowani w powtarzalny wzór takich samych pomieszczeń. Odbieramy metalowy klucz z czarnym kutasikiem (tak przecież mówi się na ozdobny frędzel). W windzie czarno-białe zdjęcia Serge’a Gainsbourga czy Chloë Sevigny wprawiają nas w romantyczny nastrój, a wykładzina w kolorowe penisy stawia kropkę nad „i”. Kiedy otwieramy drzwi do naszego pokoju, cicho pobrzmiewa w nim jazz, a w powietrzu unosi się delikatny zapach perfum. Menu śniadaniowe i kolacyjne leży przy łóżku, jedzenie zostanie dyskretnie dostarczone pod drzwi. To już nasza to sprawa, czy zjemy je w łóżku, w wannie czy na podłodze. Na pewno tu wrócimy!

Jak kocha, to poczeka
Jeszcze inną opcją na romantyczną wyprawę jest Bali. Tropikalny, rajski klimat wyspy sprzyja miłosnym igraszkom. Tu wiele europejskich, amerykańskich i australijskich par przyjeżdża na swój miesiąc miodowy. Ilość pięknych ludzi, którzy chętnie tu ćwiczą jogę, „oczyszczają się” lub imprezują – poraża. A oferta hotelowa jest niezwykle bogata. Każdy znajdzie coś dla siebie, od małej chatki w środku dżungli po najbardziej luksusowe hotele z basenami „infinity”. Nas urzekł The Slow, otwarty zaledwie dwa lata temu butikowy hotel w Canggu. Jego założyciele – seksowna para Australijczyków (George założył markę dżinsów Ksubi, a Cisco pozowała przed obiektywem najlepszych fotografów) – stworzyła hotel, w jakim sami chętnie spędzaliby swoje wakacje. Tylko 12 przestronnych przepięknych pokoi z lastryko na podłodze, ratanowymi meblami, przyciągającymi wzrok czarno-białymi fotografiami, starannie wybranymi albumami i książkami. Apartamenty na dolnej kondygnacji mają też prywatne baseny. Zaprojektowany został każdy detal: od „infuzowanych” drinków ze szklanymi słomkami przez zwiewne sarongi (tkaniny do upinania w pasie), torby i klapki, które czekają w pokojach, po szuflady z niezbędnikiem gościa, gdzie znajdziecie zarówno ładnie opakowane „gumki”, jak i kostkę wosku do pielęgnacji deski surfingowej. Na dole świetna restauracja, w której gotują kucharze z Europy, butik z ubraniami The Slow oraz galeria sztuki. Na piątkowych imprezach i wernisażach grają DJ-e z Nowego Jorku. Jedyna trudna rzecz to kwestia rezerwacji – o pokój trzeba walczyć z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. Ale jeśli napaliliście się na Bali, zdecydowanie warto!

Zdjęcia: materiały prasowe

Zobacz też podobne artykuły

Wszystkie wydania ust
  • nr 29

  • nr 28

  • nr 27

  • nr 26

  • nr 25

  • nr 24

  • nr 23

  • nr 22

  • nr 21

  • nr 20

  • nr 19

  • nr 18

  • nr 17

  • nr 16

  • nr 15

  • nr 14

  • nr 13

  • nr 12

  • nr 11

  • nr 10

  • nr 9

  • nr 8

  • nr 7

  • nr 6

  • nr 5

  • nr 4

  • nr 3

  • nr 2

  • nr 1

Nasze przewodniki po miastach
  • Kraków

  • Lizbona

  • Polskie góry

  • Bangkok

  • Lato

  • Kioto

  • Mediolan

  • Singapur

  • Warszawa

  • Warszawa

  • Berlin