JEMY, MÓWIMY, CAŁUJEMY
WYDARZENIA

JAK ZROBIĆ Z SIEBIE LENIA

Planowałem, że napiszę ten tekst, wyliczając każdą czynność w mijającym dniu, od przebudzenia po zgaszenie ostatniego światła. Pomysł był taki, że należy być wdzięcznym za życie i traktować każde skończone zadanie jako okazję do świętowania. Wyobraziłem sobie jednak, jak specjaliści od afirmowania byle czego pęcznieją z radości, czytając mój tekst, bo widzą w nim wypisaną receptę na szczęście dla każdego człowieka. Nie lubię specjalistów od afirmowania. Nie wierzę w recepty na szczęście. Na każdy wybuch radości reaguję lękiem, że będzie ostatni. Przez to świętowanie łatwo zamienia się w żałobę. Urodziny przypominają, że coraz bliżej do piachu. Każdy zamknięty etap nieuchronnie prowokuje pytanie: co dalej?

Zacząłem szukać porad na to, jak wyznaczać sobie nowe cele. Zaskakująco wiele z nich zaczyna się od sporządzenia listy lub tabelki. Najbardziej zafascynowała mnie metoda Warrena Buffetta, promowana przez chwytliwy przelicznik 5/25. Wyjaśnię pokrótce: należy zacząć od spisania listy 25 celów, trzeba zrobić to szybko i zdać się na instynkt. Kiedy jest gotowa, następuje nagły zwrot akcji, czyli wykreślamy aż dwadzieścia celów mniej ważnych. Co więcej, pan Buffett nakazuje, aby już nigdy do nich nie wracać, bo nie mają prawa przysłonić tego, co NAPRAWDĘ WAŻNE. Serio, jestem pewien, że trzeba napisać to wielkimi literami, pozbyć się tego NIEPOTRZEBNEGO WYMYŚLANIA.

Mamy więc pięć wyznaczonych celów. Odtąd droga jest prosta – opisz dokładniej wybrane punkty, bo słowo pisane pozwoli ci uchwycić esencję pragnień, a na dodatek powstanie coś w rodzaju zobowiązania. Złośliwie dodam, że co romantyczniejsi mogą w tym miejscu założyć pamiętniczek. Na pewno warto, przecież jego zwieńczeniem będzie imponujący PIĘCIOKROTNY SUKCES. Ostatnim krokiem jest nakreślenie harmonogramu realizacji wyznaczonych celów.

Przeczytałem o konieczności sporządzenia harmonogramu i poczułem, że metoda Warrena Bu e a pasuje bar‐ dziej do korporacji niż do człowieka. To wystarczyło, żeby uruchomić wewnętrznego anarchistę i zanegować sens całego przedsięwzięcia. Istnieje też inne wytłumaczenie zamiast anarchisty obudził się we mnie leń, przeciwnik każdego nadprogramowego wysiłku.

Leń, a idąc za słownikiem języka polskiego: leniuch, próżniak, nierób. Jaki to kontrast wobec słów, które określają w Wikipedii Warrena Buffetta: inwestor, potentat, filantrop, szef rady nadzorczej. Czy mógłbym być Warrenem, gdybym nie był leniem? Ale zaraz, przecież nie jestem kompletnym nierobem, od 28 lat utrzymuję się z własnej pracy, a gdy nic nie robię, to też coś robię – wyklejam kolaże, fotografuję, piszę, dbam o przyjaciół i wyprowadzam kota. Jasne, gdy tra am na reportaż o rodzicach opiekujących się niepełnosprawnymi dziećmi, każde z moich zajęć zdaje się lądować w kategorii „kaprysy i rozrywki wielkomiejskiego singla”. Potem przypomina się głos psychologa (ot, kolejny kaprysik): „Panie Mateuszu, niech pan nie będzie dla siebie taki surowy”.

Wychodzę więc na spacer z kotką. Po kilku godzinach wymyślania kampanii reklamowych dla przeróżnych zbytków i usług śledzenie kotki pałętającej się między samochodami, wbiegającej i schodzącej z kilkunastometrowych drzew, próbującej złapać owady lub po prostu rzygającej zjedzoną przed chwilą trawą jest idealnym połączeniem pozornego powrotu do natury i aktywności nieskażonej pracą.

Teraz ułożyła się na ławce, podłożyła łapkę pod głowę. Ja próbuję znaleźć jakiś sens, ona nie musi nic. Trudno jednoznacznie stwierdzić, które z nas wygrywa „w życie”, ale wiem jedno. Za parę chwil, gdy skończę pisać tekst, będę mógł na kilka godzin stać się zadowolonym z siebie leniem. Tak. Bycie leniem na pewno trafiłoby do pierwszej piątki moich życiowych celów. Co pan na to, panie Buffett?

 

Tekst: Mateusz Wójcik

Ilustracja: Kamil Lach

Poleć ten artykuł na Facebooku lub skopiuj link

Zobacz też podobne artykuły

Wszystkie wydania ust
Nasze przewodniki po miastach