JEMY, MÓWIMY, CAŁUJEMY
LUDZIE

Klopsiki mamusi

Kiedy pierwszy raz byłam w Tel Awiwie, w małej księgarni na ulicy Shenkin znalazłam jej debiutancki komiks „Rany wylotowe”. Był narysowany tak wyrazistą kreską, że musiałam go kupić. Dwa lata później na polskim rynku ukazała się jej książka stworzona wspólnie z Etgarem Keretem. „Tata ucieka z cyrku” to historia ojca, który zmęczony rutyną codzienności postanawia spełnić swoje zapomniane marzenie i na pewien czas wyjeżdża z grupą cyrkowców. Kojąca lektura dla zmęczonego dniem rodzica. Cztery lata później miałam okazję spotkać Rutu osobiście. Scena z „Zaduszek”, jej kolejnej książki, stała się inspiracją dla organizatorów Polish Culinary Week do zaaranżowania polskiego obiadu w domu przyjaciółki Rutu – aktorki Lilian Baretto, żony nieżyjącego już izraelskiego, dramaturga Hanocha Levina. Przyjaciel Rutu zaprosił panią Wandę Wrzeszcz, właścicielkę legendarnego warszawskiego baru Przysmak z ulicy Lwowskiej, by w Tel Awiwie przygotowała swoje pierogi, zupę pomidorową i leniwe. Spotkałyśmy się po tym wydarzeniu w małym ulubionym barze Rutu.

Jak było?
Superintensywnie, trzy tury gości w ciągu jednego dnia. Wszystkie miejsca zarezerwowane, sporo ludzi na liście rezerwowej, czekających, że może ktoś zrezygnuje. No i świetne polskie jedzenie. Byłam tam z siostrą, przyjaciółką i moją córką, która ma teraz 18 lat. Bardzo jej smakowało. Wiesz, co powiedziała po obiedzie? Że zrozumiała, co to znaczy być Polką. Niesamowite, prawda?

No właśnie, zdaje się, że masz polskie korzenie.
Rodzina mojej mamy pochodziła z Warszawy. Babcia i prababcia mieszkały na ulicy Siennej, a mój dziadek urodził się i wychowywał na Lwowskiej 7 [bar pani Wandy jest pod nr. 11 – przyp. red.]. Dziadkom udało się wyjechać z Polski w kwietniu 1940 roku. Mieli dużo szczęścia. Już wcześniej planowali wyjazd do Ameryki na wakacje, więc mieli wizy. Po zbombardowaniu Warszawy babcia kazała dziadkowi uciekać do Włoch i zaczekać na nią w Trieście. Sama musiała załatwić wizy dzieciom. Dowiedziała się, że w Krakowie jest oficer niemiecki, który może jej w tym pomóc. Była sprytna. Opowieść rodzinna głosi, że wynajęła ambulans z kierowcą i w trakcie bombardowań przedostała się do Krakowa. Zdobyła wizy dla dzieci. Wyjechali pociągiem, przed powstaniem getta.

Niesamowita historia.
Ale mój pradziadek zginął w bombardowaniu Warszawy, jego syn, brat mojej babci pochował go sam na cmentarzu żydowskim. Było tak niebezpiecznie, że nikt nie chciał mu pomóc. Po wojnie już nie udało mu się odnaleźć tego grobu. Babcia nigdy nie chciała mówić o Polsce, był to dla niej zbyt bolesny temat. Nigdy też nie chciała wrócić. Nawet kiedy było to już formalnie możliwe. Więc unikałam tego tematu. Kiedy w szkole organizowana była wycieczka do Polski, odmówiłam, nie chciałam jechać. Ale czytałam polskie książki… Na przykład Kornela Makuszyńskiego w tłumaczeniu na hebrajski. Bardzo lubiłam „Szatana z siódmej klasy” i „Awanturę o Basię”. Coś tam o Polsce wiedziałam, ale niewiele.

Dlaczego zmieniłaś zdanie i zdecydowałaś się przyjechać?
Z wiekiem coraz częściej myślałam o przeszłości, o moich korzeniach. Coraz więcej też mówi się w Izraelu o Polsce w kontekście utraconych majątków. Nie wiem, czy u was to też jest temat?

Zdecydowanie. Wielu Polaków również utraciło majątki po wojnie, w związku z zarządzeniami władz komunistycznych. Na przykład moja babcia…
Kiedy zaczęłam robić wstępny risercz, dowiedziałam się o Powstaniu Warszawskim. Byłam zszokowana, nie słyszałam o nim wcześniej. Tutaj się o tym nie mówi, chociaż dużo się słyszy innych wojennych historii. Żydzi wolą kultywować pamięć o powstaniu w getcie. Dla mnie było ważne, by Powstanie Warszawskie pojawiło się w mojej książce.

Przyjechałaś do Polski na Zaduszki?
Tak. W październiku 2010 roku. Przed wyjazdem, ktoś opowiedział mi o tym magicznym dniu, kiedy idzie się na groby i zapala świeczki za dusze zmarłych. Bardzo chciałam to zobaczyć. W Izraelu zmarłych wspomina się w rocznicę ich śmierci, ale nie ma takiego jednego dnia, kiedy wszyscy idą na cmentarz. Zaduszki to niesamowite przeżycie, bo jest się na cmentarzu razem z innymi ludźmi. I odwiedza się groby słynnych ludzi, na przykład tych pilotów…

Żwirki i Wigury?
Tak. I czyta się historie spisane na ich grobach.
Wizyta na Powązkach jest ważnym momentem w twoim komiksie, zresztą tytuł polskiego wydania to „Zaduszki”. Izraelskie wydanie zatytułowałaś „Property” [własność – przyp. red.]. Czemu zmieniłaś nazwę?
Chciałam, żeby nazywał się „Day of the Dead”, ale wydawca się nie zgodził. Zresztą jedna z książek Stephena Kinga nosi już taki tytuł. Po polsku „Zaduszki” brzmią tak pięknie, słodko, jak coś z dziecięcego języka. Lubię to słowo. Ale w Izraelu nikt nie zrozumiałby znaczenia. „Property” to mój drugi wybór.

 

 

 

Jakie były twoje pierwsze wrażenia z Warszawy?
Poleciałyśmy z siostrą. Wcześniej świadomie nie oglądałam żadnych zdjęć, nie googlowałam. Zależało mi, żeby pojechać bez żadnych wyobrażeń. Nie chciałam oglądać terenów getta, chciałam zobaczyć Polskę. W Warszawie poczułam się bardzo dobrze. Choć jest kompletnie inna niż Tel Awiw, jednak ma coś pokrewnego, bliskiego. Nie umiem określić co… Może chodzi o podobną kulturę, tradycję? Zapamiętałam stare sklepy z lat 60. i 70.

Odwiedziłyście też bar pani Wandy na Lwowskiej.
Szukałam charakterystycznych miejsc. Znasz ten słynny wywiad François Truffauta z Hitchcockiem? Ten drugi mówi w nim, że kiedy reżyseruje, zawsze stara się mieć wiarygodne elementy scenografii. Ja podobnie. Kiedy rysuję komiks, muszę mieć trochę detali, ale też jakieś elementy zaskoczenia, coś nie całkiem oczywistego. Gdzieś przeczytałam o warszawskiej restauracji w mieszkaniu. Zaintrygowało mnie to i poprosiłam naszą przewodniczkę, by nas tam zabrała. I wyobraź sobie, że kiedy moja siostra zaczęła jeść leniwe, popłakała się! Był to smak jedzenia, które gotowała nam babcia. Wcześniej myślałam, że tylko ona umiała robić to danie, bo nigdzie indziej się z nim nie spotkałam. Aż dopiero wtedy na Lwowskiej. Smaki z dzieciństwa mamy zakodowane gdzieś bardzo głęboko, powracają nieoczekiwanie. To było ulubione danie mojego ojca. Ale my jedliśmy je z solą…

Z solą?
Tak. Dzisiaj pani Wanda powiedziała mi, że tylko dwa procent Polaków je leniwe bez cukru. To znaczy, że moja rodzina jest w tych dwóch procentach.

 

 

Bar Przysmak też pojawia się w twoim komiksie. Od razu wiedziałam, że to będzie kluczowe miejsce w tej opowieści, podobnie jak Powązki czy Fotoplastikon.Innym ważnym daniem w „Zaduszkach” są – oczywiście – pierogi. I w dodatku występują jako danie miłosne, które zakochany chłopak serwuje bohaterce.
Nie śmiej się. Pierogi są bardzo dobre.

No pewnie, też bardzo je lubię. Te ruskie i z mięsem, które pani Wanda dziś zrobiła, były świetne.
Tu, w Izraelu to rzadkość. Restauracje serwują okropną polską kuchnię. Nie da się tego jeść! Właśnie dziś zastanawialiśmy się nad tym, dlaczego polska kuchnia ma taką złą opinię w Izraelu.

Prawdopodobnie przez właśnie takie restauracje.
To są dosyć stare, bardzo konwencjonalne lokale, w których serwowane dania są już dalekie od oryginału. To taka polska kuchnia w krzywym zwierciadle.

A ty gotujesz w domu?
Babcia gotowała wyśmienicie, mama też. I moje dwie siostry. A ja wcale. Nie miałam do tego cierpliwości. I za dużo pracowałam. Zaczęłam, kiedy siedem lat temu przeprowadziliśmy się na rok do Sheffield w Anglii. Mój mąż robił tam doktorat. Nie za bardzo mieliśmy się gdzie stołować. W Izraelu jest mnóstwo restauracji z pysznym jedzeniem, tam nie było żadnej. Zaczęliśmy więc gotować w domu. Może nie jestem wybitnym kucharzem, ale ciągle się doskonalę. Uwielbiam kuchnię włoską i japońską. Ta pierwsza jest świetna dla dzieci. A ponieważ mam ich dwoje, często gotuję specjalnie dla nich. Ich ulubionym daniem jest oczywiście pasta i pizza, ale też klopsiki, które gotuję według polskiego przepisu mojej babci. Dzieci mówią na nie „klopsiki mamusi”. Nie poprawiam ich oczywiście. Z kolei japońską kuchnię lubię za to, że jest bardzo świeża, lekka i innowacyjna. W zeszłym roku byliśmy w Japonii. Marzyłam o tym już jako dziesięciolatka. Uwielbiam Kyoto.

A jakie są twoje ulubione miejsca w Tel Awiwie?
Nie wychodzę zbyt często. Pracuję nocą, dni poświęcam dzieciom. Mój mąż odpowiada za poranki, musi wstać o szóstej, więc też nie jest za bardzo skłonny do wieczornych szaleństw. Lubię tę kawiarnię, bo jest na rogu ruchliwej ulicy, więc jest na co popatrzeć. A także Joz V Loz, z małym schowanym ogródkiem i świetnym jedzeniem. Orna and ella to najlepsza kawiarnia na świecie, jedzenie mają genialne! Na przykład figowa brioszka z roquefortem – musisz tego spróbować.

W „Zaduszkach” jest jeszcze jedno polskie danie – rosół. Pomaga przetrwać złe chwile.
Mój mąż co piątek gotuje wielki gar rosołu. I jest z niego bardzo dumny. Przygotowuje go też wtedy, kiedy ktoś jest chory. Wierzy, że to lekarstwo na wszystkie schorzenia.

Pewnie stąd ten wątek w komiksie. Rosół stawia babcię głównej bohaterki na nogi. Przywraca chęć do życia.
Zgadza się!

Byłaś w Polsce tylko raz?
Nie. Już trzy razy. Najpierw przyjechałam zrobić risercz, potem byłam gościem festiwalu komiksowego w Gdańsku i na chwilę wpadłam do Warszawy, a trzeci raz wróciłam, żeby zrobić zdjęcia potrzebne do narysowania komiksu.

Mam nadzieję, że kiedy będziesz następnym razem, uda nam się wybrać na Lwowską.
Z przyjemnością.

Rutu Modan – ur. w 1966 r., rysowniczka, twórczyni komiksów i powieści graficznych, wielokrotnie nagradzana za ilustracje książek dziecięcych. Mieszka w Tel Awiwie. W Polsce oba jej autorskie komiksy „Rany wylotowe” i „Zaduszki” ukazały się nakładem Kultury Gniewu.
zdjęcie: Roni Cnaani

 

Rozmawiała Monika Brzywczy

Zobacz też podobne artykuły

Wszystkie wydania ust
  • nr 29

  • nr 28

  • nr 27

  • nr 26

  • nr 25

  • nr 24

  • nr 23

  • nr 22

  • nr 21

  • nr 20

  • nr 19

  • nr 18

  • nr 17

  • nr 16

  • nr 15

  • nr 14

  • nr 13

  • nr 12

  • nr 11

  • nr 10

  • nr 9

  • nr 8

  • nr 7

  • nr 6

  • nr 5

  • nr 4

  • nr 3

  • nr 2

  • nr 1

Nasze przewodniki po miastach
  • Kraków

  • Lizbona

  • Polskie góry

  • Bangkok

  • Lato

  • Kioto

  • Mediolan

  • Singapur

  • Warszawa

  • Warszawa

  • Berlin