JEMY, MÓWIMY, CAŁUJEMY
LUDZIE, MIEJSCA

ROBOTY Z DUBAJU

Wiele osób zada teraz pytanie: ale jak zgasić, kiedy święta za rogiem, a każdy oczekuje właśnie na światełko z góry. Odpowiadam – żeby nie mnożyć niewiadomych: zgasić palcem. Gasimy, albowiem światło nadziei tlić się będzie bez pobierania elektryki. Skąd? Z przyszłości, proszę szanownych zgromadzonych przy tym kwartalniku. Z przyszłości…

Uprawiając podróże na szeroką skalę, mam pootwierane oczy. Uszy wyczyszczone patykiem z bambusa, tak ażeby słyszeć oraz widzieć wszystko, co się na świecie wyprawia. Jeszcze kilka miesięcy temu do tego zdania dopisałbym: dopóki ten świat istnie- je… Zrobiłoby się gorzej. Apetyt wraz z nastrojem opuściłby każdego. Na Spotify górowałyby playlisty pod tytułem „Melancholy for Dummies” albo „This is the End”. Kilka miesięcy temu… Ale nie dziś.

Oczywiście, że planetę mamy przeoraną, jak sąsiedzka miedza czy boisko w Złotokłosie. Dlatego segregujemy biośmiecia oraz gasimy nadmiar prądu, w tym czasie nie jedząc mięsa. Pewne jest też to, że ludzie – jak te karaluszki – zostaną tutaj, no bo im dobrze oraz nigdzie indziej ich nie wpuszczą. Część z nich ma nawet dobre pomysły, w co trudno było mi uwierzyć, dopóki na oczy tego nie doświadczyłem.

Gdzie leży emirat jeden lub drugi można sprawdzić, jak ktoś chodził bardziej na biol-chem i nie pamięta. Tam byłem ostatnio właśnie. W porządku. Ciepłota. Nadwilgotność. Falafel.

Tam także odwiedziłem targi nowości z dziedziny przyszłości oraz wystawę Expo, na której prawie wszystkie kraje chwalą się, jakie są super. Czasami w ogóle niesłusznie.

Normalnie mógłbym się zawieruszyć jak paszport przed urlopem, ale tam się nie da. Nawet na siłę. Pierwszy dzień, wiadomo, w głowie mętlik. Wyjście z metra. Pociągu i autobusu. Hala. Ludzi milion. Każdy gna, pędzi. Wszystkie kolory opalenizny. Od małego do emeryta. Facetki, dzieci, robotnik oraz lekarz z dalekich Filipin. Dokąd iść oraz co się teraz wydarzy – nasuwało się pytanie wraz ze łzami.

Z chwilowej załamki emocjonalnej wyrwał mnie subtelny głos brzmiący jak czysta dobroć i nadzieja: „Guten Morgen!”. Źle nie jest, pomyślałem. Gdy wytarłem łzy, dostrzegłem przed sobą pralkę Franię na kołach z telewizorem w górnej części konstrukcji. Z ekranu uśmiechała się do mnie Pani, która po kilku sekundach przywitała mnie ponownie. Usta miałem otwarte, jak podczas przeglądu dziąsła u doktorki od zębów. Wówczas na monitorze pojawiły się agi, jak kiedyś na kapslach, i napisy z prośbą o wy- branie języka. Wybrałem angielski, bo ten akurat język zna moja znajoma i mógłbym się jej wtedy zapytać, czego byłem świadkiem, jak znajdę wi-fi .

Sympatyczna Pani z ekranu znikła, ale pojawił się tym razem Pan Hindus w moim wieku. Pojawił się z pytaniem: jak może mi pomóc. Bez przesady, to każdy zrozumie, nawet jak nie widział tylu krajów, co ja. Potem zadał jeszcze pytanie: „Are you lost?”. No to legalnie odpowiadam, patrząc na boki, czy to nie jakaś podpuszka: „No. I’m Wojtek”.

Panu Hindusowi na telewizorze musiało się spodobać imię, bo się uśmiechnął. Chwilę potem już normalnie mu odpowiadam na pytania. On robi to samo. Koniec świata. Cyrk Zalewski. Humor mi wrócił. Wielu znajomych akurat w Dubaju nie posiadam, więc Pan Hindus był jak najbardziej na miejscu (mam jeszcze Kasię, którą z tego miejsca pozdrawiam najmocniej).

Niedaleko mnie, oprócz wielu ludzi spieszących się do znanych im miejsc, dostrzegłem młodą Ukrainkę – proszę bez umizgów, naprawdę – która chichotała ze swoim R2-D2 w znanym języku, jakby się kumplowali nie od dziś. Kiedy już mogłem wreszcie zamknąć usta, Pan Hindus powiedział: „So, follow me”. Po czym się obrócił i ruszył.

Jedyne co, to znać języki warto, dodam tylko. Znajomy nie znał i jak napotkanemu robotowi powiedział: „Polish”, to mu po złości czarną szczotką po białym bucie przejechał. Sztuczna inteligencja… Języków to ich uczą, szkoda tylko, że nie kolorów.

Oczywiście jest metoda na to, żeby nie bać się tego, co będzie. Tym razem nie zamierzam namawiać na środki apteczne oraz inne medykamenty. Nie chciałbym być przez nikogo posądzony o tajną współpracę z niewidzialnym imperium farmaceutycznym. O medytacji także nie pogadamy, bo ja akurat zasypiam w moment. Od samego pisania o niej ziewam. Szkoda, że państwo tego nie widzą. Najprostsza metoda na polubienie jutra oraz przyszłego tygodnia, to zamówić sobie coś z internetu. Tam, gdzie jest termin dostawy, trzeba dla niepoznaki wybrać następny poniedziałek. Raz – będzie taniej. Dwa – dłużej tupiemy nogami w oczekiwaniu na podarunek od kuriera. Nasze postrzeganie przyszłości od razu staje się przyjemniejsze!

Ubrania można zamawiać, ale z głową. Nie czapki! Ubrania z recyklingu albo takie, do których produkcji używa się mniej wody. Proszę w wolnej chwili sobie o tym poczytać. A nie jakieś felietony z podróży. Czasu szkoda!

Zdjęcia dołączam pod choinkę, gdybym zapomniał komuś złożyć życzeń. Wszystkiego fajnego w nowym roku. Niech światło będzie z wami.

 

Tekst i zdjęcia: Wojtek Friedmann

Portret: Łukasz Burdziak

Zobacz też podobne artykuły

Wszystkie wydania ust
  • nr 29

  • nr 28

  • nr 27

  • nr 26

  • nr 25

  • nr 24

  • nr 23

  • nr 22

  • nr 21

  • nr 20

  • nr 19

  • nr 18

  • nr 17

  • nr 16

  • nr 15

  • nr 14

  • nr 13

  • nr 12

  • nr 11

  • nr 10

  • nr 9

  • nr 8

  • nr 7

  • nr 6

  • nr 5

  • nr 4

  • nr 3

  • nr 2

  • nr 1

Nasze przewodniki po miastach
  • Kraków

  • Lizbona

  • Polskie góry

  • Bangkok

  • Lato

  • Kioto

  • Mediolan

  • Singapur

  • Warszawa

  • Warszawa

  • Berlin