To gdzie usiądziemy?
Wybierzmy najlepsze miejsce! Ty decydujesz.
Może ten stolik tu pod ścianą? Widać z niego prawie cała kawiarnię: i boczną salę, i front.
Super, też go lubię.
Projektując wnętrze kawiarni, wiesz już gdzie będzie ten najbardziej atrakcyjny punkt?
To pewnie zależy dla kogo. Podobno najbardziej lubiany jest ten, z którego widać całą przestrzeń. Ale częścią tego sportu – projektowania wnętrz – jest też to, że my sobie coś wyobrażamy, a potem nagrodą jest to, że to się materializuje. Jednocześnie jest wiele nieprzewidywalnych historii, które wychodzą dopiero w użyciu. W dobrym wariancie: pojawiają się miłe niespodzianki, w gorszym: zgrzyty i problemy. Ale tutaj, w Lukullusie, zdecydowanie więcej było tych pierwszych.
Czemu?
Miałem bardzo komunikatywnych inwestorów i elastycznego wykonawcę, który dobrze reagował na wszystkie problemy. A te zdarzają się zawsze. I jak wiadomo, normą są obsuwy czasowe, niezależnie od tego, jak dobrze zaplanuje się remont. Ale tutaj najważniejsze dla mnie było to, że właściciele Lukullusa postanowili postawić na jakość, byli gotowi dobrze zapłacić, by ją utrzymać. Nawet wtedy, gdy mój zespół już chciał coś odpuścić, to oni mówili: „Nie, nie, robimy tak jak w projekcie. To musi być super, to musi być najwyższej jakości”. Zresztą razem przegadywaliśmy każdy detal, razem jeździliśmy do składu marmurów, skąd wybieraliśmy kamienie na blaty. To było świetne popołudnie: wzięliśmy srebrne cukiernice z zastawy Lukullusa i szukaliśmy ideału. Dialog z inwestorem w tym przypadku był niemal doskonały.
Rzadko się zdarza, prawda? Ale zacznijmy od początku, pamiętasz ten moment, kiedy dostałeś to zlecenie?
To było jak sen! Jeden z takich telefonów, kiedy dzwoni nieznany numer, odbierasz, a ktoś przedstawia ci propozycję, o jakiej zawsze marzyłeś! Muszę wyznać, że uwielbiam słodycze. Na starość na pewno będę człowiekiem-kulą bez zębów, bo tyle ich jem! Zawsze, gdy potrzebuje „komfortu serniczka”, to idę nie gdzie indziej, tylko do Lukullusa. Lubię ich ciastka.
No, to nie tylko ciastka. Ta cukiernia to cała oprawa, od pudełek do pakowania słodyczy, przez neony nad wejściem, po wnętrza.
O tak, miałem oko na ich wyczucie stylu. Wcześniej wnętrze cukierni przy ul. Francuskiej zaprojektował im Marcin Kwietowicz, bardzo ładnie to zrobił. Także znałem już wtedy mojego przyszłego klienta i pomyślałem: tak, to jest to!
Muszę powiedzieć, że wnętrze, które ty zaprojektowałeś robi wrażenie. Jest dopracowane w każdym szczególe, użyto tu sporo różnych materiałów: drewna, kamienia, metalu. Jest wiele kolorów. Gęsto, a jednak wszystko tu łączy się w piękne wnętrze. Ba, bywa nazywane najładniejszą kawiarnią w Polsce!
Serio? Miło mi to słyszeć. Klienci też są zadowoleni – i to jest dla mnie ważne. Myślę, że już w trakcie otwarcia publiczność wyraziła na tyle duże uznanie, że zrekompensowało to koszty i stres, jakie zawsze przecież towarzyszą takiej inwestycji. Osiągnęliśmy efekt „wow”.
Też często używam tego określenia! Ale co to dokładnie jest? Zdradzisz tajemnicę sukcesu?
Tak, chętnie zdradzę swoją receptę, mając nadzieję, że więcej osób będzie się do niej stosowało. Wydaje mi się, że dziś projektowanie jest podporządkowane przypadkowym, zastanym elementom. Projektanci ulegają ograniczeniom technicznym, które spotykają na starcie. Najlepszym przykładem są rury wentylacji, zostawiane na zewnątrz, ewentualnie zamalowywane tylko farbą w kolorze ścian. Traktuje się je jak naturalny element wystroju. Masz na to dowód w wielu sąsiednich knajpach. Tu natomiast włożyłem dużo wysiłku, by wymyślić, jak je schować. Popatrz, ta cała drewniana ażurowa konstrukcja ze szczebelków powstała właśnie po to.
Szczebelki można łatwo rozmontować, żeby w razie czego dotrzeć do rur?
Dokładnie.
To był punkt wyjścia w myśleniu o tym projekcie?
Po doświadczeniach z Towarzyskiej i Recto Verso, których projektowanie zdominowała walka z wentylacją, wiedziałem, że dobrze zacząć właśnie od tego. Pomysł na schowanie bebechów za ażurowym ekranem okazał się błogosławieństwem. Za nim chowa się mnóstwo rzeczy: cała elektryka, czujki, agregaty wentylacyjne, rury specjalnie pomalowane na ciemny kolor, żeby nie było ich widać.
A co z akustyką? To przecież też bardzo ważny aspekt dobrej przestrzeni użytkowej.
Inwestor jeszcze nie zdecydował się na montaż ekranów akustycznych, ale miejsce jest w pełni do tego przygotowane, można to zrobić w każdej chwili. Choć na razie chyba nie ma z tym problemu. Musieliśmy się za to zmierzyć z podziałem przestrzeni na dwie sale: frontową, bardziej atrakcyjną i tę tylną, potencjalnie gorszą.
Jak to gorszą? Popatrz, wszyscy siedzą tutaj!
No właśnie, czyli nasz patent zadziałał. Staraliśmy się połączyć obie sale płynnym przejściem, żeby nie było brutalnego cięcia. Stąd ten zaokrąglony regał na rogu. Miał chyba ze sześć wersji, zanim w końcu wybraliśmy tę. Jest też coś, co może dziś nie jest widoczne, bo dzień jest pochmurny: za tymi przepierzeniami są okna, które wpuszczają światło dzienne do sali – tak jak nadświetle w ślepej kuchni. Dobrze to widać, gdy świeci słońce.
Lokal przy głównym deptaku miasta, w samym centrum. Musiało pojawić się założenie, że to ma być lokal wizerunkowy, prawda?
Powiem tak: właściciele, Albert i Jacek, dobrze nas nakarmili swoimi wyobrażeniami. Pokazali nam całą kolekcję rzeczy, które ich inspirowały. Wiedzieliśmy na pewno, że to musi być warszawska kawiarnia. Ja z kolei przygotowałem moje skojarzenia i propozycje. Pierwsze z nich bazowało na dialogu z sąsiadującym kinem Atlantic. Stąd ten neon pisany nieco pochylonym pisanym fontem, stąd też obłe kształty. Jeszcze jedno skojarzenie: to mogło by być takie barokowe grotto – stąd ta morska przestrzeń, która nawiązuje do Atlanticu. Ciemniejsza na górze, jaśniejsza na dole. Oczywiście na początku to była znacznie bardziej ekstremalna wizja, ale spora jej część przetrwała. Wysokość cokołu z kafli na ścianach – 70 cm – została ustalona przez wysokość stolika. I już mieliśmy podstawowe elementy, którymi dalej mogliśmy grać.
W trakcie realizacji architektonicznych zdarzają się sporne momenty. Przeżyliście coś takiego?
No pewnie. Wielkim kompromisem była podłoga. Pierwotnie chciałem zrobić gorseciki [drobne kafelki przypominające talię ściśniętą gorsetem – red.], ale dziś chociaż znów są dostępne, to ekstremalnie drogie. Potem zaczęło brakować czasu i inwestor znalazł te kamienie. Ja akurat byłem w Rumunii na wakacjach – z dziurawym internetem. Mój współpracownik przysłał mi zdjęcie renderu z powtarzalnym wzorem, które zrujnowało mi cały wypoczynek. Rwałem sobie włosy z głowy, że ta podłoga popsuje efekt. Ale wyszło jednak, na szczęście, bardzo dobrze.
Są patenty w architekturze knajp, które cię irytują?
Odkryta cegła. Dobrze, jeśli jak w Anglii jest pokryta grubą olejną farbą – wtedy proszę bardzo. Ale jeżeli zostawia się cegłę tylko chamsko obkutą z tynku – nie rozumiem zachwytu nad tym.
Wnętrza restauracji, które szczególnie lubisz?
Im jestem starszy, tym bardziej doceniam wnętrza z historią, z patyną. Bo nie jest sztuką zaprojektować coś, co będzie ładnie wyglądało, jak jest nowe. Ja staram się tworzyć wnętrze tak, by ładnie się starzało. Tę umiejętność obserwuję w życiu i w wyborach zawodowych architektów, których podziwiam. Oni mają tendencję do otaczania się pięknymi starymi przedmiotami, mieszkają w starych domach. Na przekór wszechobecnej neomanii, która każe wszystko ciągle wymieniać, bo wszystko musi być nowe i lśniące. Bardzo lubiłem stare U Kucharzy w Hotelu Europejskim. Przez wiele lat to była moja ulubiona knajpa. Ze względu i na przestrzeń, i świetne jedzenie.
Myślę, że nie tylko twoja.
Bo takie miejsca przyciągają. Miałem szczęście projektować wnętrza, w których ten stary pierwiastek się liczył. No właśnie Recto Verso, stołówka w potężnym gmachu Biblioteki Narodowej to jedno z nich. Ci, co często tam bywali, wiedzą, jak ważne jest to miejsce. Codziennie karmi potężną ilość czytelników, studentów, intelektualistów. Miałem do niego słabość, bo sam spędziłem w nim wiele czasu. Zjadłem tam mnóstwo bardzo dobrej zupy ogórkowej i mam przed oczami każdy detal sprzed mojej interwencji.
No właśnie – to był tylko delikatny lifting…
Pieniędzy nie było dużo, starczyło na drobne przeróbki, np. na główny niedostatek gmachu, czyli nigdy nie zaprojektowaną identyfikację wizualną. Na wymianę tanich płyt perforowanych z których był zrobiony sufit podwieszony – do pięknych marmurów nie pasowały zupełnie. No i zmieniliśmy też oświetlenie.
Marmury w tym wnętrzu są obłędne. A twoje ingerencje bardzo stonowane, minimalistyczne. Pasują tam.
Zrobiliśmy podwieszany papierowy sufit. Ażurowy papier wydawał się ładnym nawiązaniem do biblioteki. Zależało mi, żeby było tam dużo polskich produktów, żeby to była taka wizytówka polskiego designu. Długo walczyłem o krzesła Henryka Sztaby produkowane obecnie przez Mamsam, ale dla pupy jakieś pani z komisji bibliotecznej nie były wystarczająco wygodne. Są za to polskie lampy – to produkt firmy Spectra. I stoły robione na zamówienie.
Kawiarnia Towarzyska z kolei jest dużo mniejsza, ale też jest sporo elementów robionych na zamówienie.
Faktycznie jest tam sporo dedykowanych elementów: na przykład te dwie wielkie plafoniery zaprojektowane specjalnie do tego wnętrza. Tak samo kinkiety, okładziny, krzesła, nawet specjalnie dobrane kolory farb. Dzięki temu uzyskaliśmy świeży efekt, nie było niczego takiego w tym czasie na rynku. Widzę nie bez satysfakcji jak to było podpatrywane, używane w innych miejscach.
W Polsce dostępność designerskich przedmiotów jest ograniczona. Stąd, jak rozumiem, to produkowanie rzeczy własnego projektu?
To pewnie mój patent na projektowanie. Nie kartkuję w nieskończoność katalogów. Wolę poszukać w sobie oryginalnych pomysłów rodzących się z uczuć i doświadczeń. Trzeba jedynie pilnować, by te doświadczenia były unikalne. Bo jeśli tylko oglądam obrazki z netu, to siłą rzeczy będę kopiował. Jako architekt muszę dbać o to, żeby inspirować się ciekawymi, egzotycznymi rzeczami.
Egzotycznymi?
Dla mnie egzotyka jest łatwiejsza do znalezienia w polskich, niewyeksploatowanych historiach, niż w zglobalizowanej mieszaninie, która się wydobywa z pism wnętrzarskich. Podróże i świat sztuki czystej: malarstwo, rzeźba, muzyka. Dużo czasu spędzam w muzeach ludowych. Dziś dla mnie są ważne wernakuralne inspiracje. Zupełnie inaczej niż było tuż po studiach, które odcisnęły na mnie bauhausowo-modernistyczne piętno.
Ale od sztuki się nie odcinasz. Ostatnio projektowałeś też ekspozycję wystawy dla Zachęty i ostatnio dla Muzeum Żydów zbudowałeś przestrzeń dla prac Franka Stelli.
I znowu wielkie projekty. Bardzo dobry budżet, prawie nieograniczone możliwości. Takie zlecenie trafia się raz w życiu.
Tobie już chyba po raz trzeci! Mamy nadzieję, że to nie koniec dobrej passy i takie zlecenia życia będą się wciąż pojawiać.
Jan Strumiłło – architekt, absolwent Wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej i ETH w Zurychu. Obecnie stypendysta Architektur og Designhogskolan w Oslo. Autor książki „ Ukryty modernizm” (wyd. Karakter, 2015). Pracował jako architekt dla Baumschlager Eberle w Szwajcarii i Austrii. Absolwent. Praktykę zdobywał pracując m.in. dla JEMS w Warszawie. od 2010 prowadzi własną praktykę projektową w Warszawie. www.janstrumillo.pl
Poleć ten artykuł na Facebooku lub skopiuj link