Czy bycie fotografem w czasach nadprodukcji obrazów ma sens?
Tak, smartfony, Instagram i Facebook to po prostu kolejny rozdział w historii fotografii. Jej śmierć ogłaszano zresztą już kilkakrotnie. Pierwszy raz, gdy pojawił się kolor. Drugi, gdy w latach 90. powszechne stały się aparaty kompaktowe – kolejna rewolucja, której skutkiem ubocznym jest to, że nasz zawód przestał być elitarny. Teraz mamy do czynienia z następnym przełomem: każdy może nie tylko robić zdjęcia, ale też pokazywać je światu. Konkurencja jest ogromna. Ostatnio miałem robić zdjęcia dla wielkiej marki perfumeryjnej. O zlecenie rywalizowałem z bardzo młodym człowiekiem, który ma nade mną tę przewagę, że na Instagramie obserwuje go pół miliona osób. Coraz częściej to właśnie liczba followersów decyduje o tym, czy dostaniesz robotę. A doświadczenie czy jakość prac schodzi na drugi plan.
Jak zatem przetrwać w tym zawodzie?
Trzeba robić swoje, ale też umieć się dostroić do wymagań ryn- ku. Obserwować, co się dzieje w branży i znaleźć niszę. Wyrobić sobie nazwisko, stać się marką. Ale to nie wydarzy się z dnia na dzień – wymaga lat ciężkiej pracy. Część instagramowych fotografów świetnie funkcjonuje na rynku. Dostają wielkie zle- cenia pomimo braku doświadczenia i umiejętności, bez których można się doskonale obejść, dopóki coś się nie posypie…
Na przykład?
Jeśli trzeba sfotografować modelkę, która jest wypoczęta, ma dobrze zrobione włosy i makijaż, doskonałe ciuchy i jest per- fekcyjnie oświetlona, każdy jest w stanie zrobić to dobrze. Ale co, jeśli modelka ma depresję, słońce zajdzie, ciuchy nie pasują, a fryzjer w czasie sesji awanturuje się z klientem? Umiejętność zrobienia dobrego zdjęcia to jakieś dwadzieścia procent sukcesu w tym zawodzie. Reszta to sumienność, punktualność, dobra organizacja. Musisz być też psychologiem i dyplomatą. Dopiero kiedy ogarniesz to wszystko – robisz zdjęcie.
Zostałeś kuratorem „Young Poland”, pierwszej w Nowym Jorku wystawy prac polskiej fotogra i mody. Czy nasi artyści mają szansę zaistnieć na rynku amerykańskim?
Jest w nich jakaś surowość – nie są przestylizowane ani przekombinowane pod względem formalnym czy estetycznym. Mają pewną wspólną narrację, ale ona jest sumą silnych i autonomicznych głosów. Niektóre zajmują twoją uwagę bez reszty. Ich wartość opiera się nie na powierzchownej atrakcyjności, a na treści, która uwalnia się podczas kontaktu z obrazem, czasem nawet kosztem dyskomfortu. W innych widać wielką wrażliwość. Płynie z nich coś, co nazwałbym współczuciem w stosunku do tego, co przedstawione. Jakaś melancholia.
Mój ojciec ma korzenie francusko-polskie. Kiedy dowiedziałem się o swoim pochodzeniu, a byłem już nastolatkiem, zacząłem się zastanawiać, co to zmienia w moim życiu. Matka powiedziała mi wtedy, że księciem jest się w sercu i czynach. Co oznaczają te słowa, pojąłem dopiero, gdy urodził się mój syn. Napisałem nawet dla niego książkę „Rady dla młodego dżentelmena”. Bycie księciem to dla mnie zobowiązanie do bycia dobrym człowiekiem. Z tytułem nie otrzymałem żadnego majątku, kolekcji sztuki czy biżuterii. Szkoda, dobrze byś wyglądał w tiarze.
Dzięki!
Rozmawiała: Karolina Rogalska