JEMY, MÓWIMY, CAŁUJEMY
LUDZIE

Myśliwi

 

To jest wszystko z odzysku

Paweł Żukowski długo pracował w mediach. Właściwie do niedawna odbijał się od redakcji prasowych i wracał do nich. Jego zajęciem była przede wszystkim fotoedycja i produkcja sesji zdjęciowych. Może dlatego przewrotnie w swoich pracach artystycznych (mimo że skończył fotografię w poznańskiej ASP) obrazami się nie posługuje. Jego materią są słowa, zdania, frazesy, riposty zużyte jak kartony, na których je maluje. Wypowiedzi z filmów, literatury, prasy, a czasem zdania rzucane przez naszych rodziców, babcie, wujków – frazy z odzysku, przebrzmiałe, nieprzyjemnie przeżute, podszyte banałem, żałością, smutkiem, a może wręcz przeciwnie: nadzieją. Paweł chce im dać jeszcze jedną szansę. Maluje je wielkimi prostymi czarnymi literami na tekturach znalezionych na śmietnikach. Pierwsze pojawiły się w 2017 roku przy okazji Parady Równości, kolejne również na okoliczność późniejszych stołecznych demonstracji. – Na jedną z pierwszych poleciałem z kartonem: „Będzie tylko gorzej” – wspomina Paweł.
Krótkie i dobitne „Damy radę” zaprezentował na własnym balkonie, gdy zaczynała się pandemia, i zaproponował, że namaluje podobne dla chętnych, którzy chcą wyeksponować je na swoich oknach. I wtedy odezwali się nie tylko sąsiedzi, ale i dziennikarka z „Wysokich Obcasów”. – Zapytała, czy nie zrobiłbym czegoś dla Bergamo, i tak to już poleciało – mówi. Powstały więc hasła: „Moja tragedia jest ważniejsza” na tle pomnika smoleńskiego, „Coś poszło nie tak” podczas protestów pod sejmem, „LGBT to ja” – przed „Gazetą Polską”. Na Krakowskim Przedmieściu Paweł pojawił się z tekturą „Życie łatwo przechodzi w śmierć”, a pod Palmą na rondzie de Gaulle’a z hasłem: „Wszyscy jesteśmy podejrzani”.

– Czytam bardzo dużo książek, artykułów, oglądam filmy, więc te słowa gdzieś wpadają mi w oko. Robię screenshoty, żeby to jakoś zachować, ale też kołaczą się one jakoś po głowie. Domagają się ponownego użycia. Wtedy trafiają na karton, potem ja z kartonem na ulicę – tłumaczy artysta. Często stoi z nimi samotnie w ciemnych ciuchach i okularach – jak współczesna rzeźba.
Zaczynał zupełnie poza strukturami świata sztuki, galeriami, bez wsparcia kuratorów, ale ci szybko go dostrzegli – w ciągu ostatnich dwóch lat prezentował swoje prace w m.in. Labiryncie, Arsenale, MSN, Lokal_30. Miał dwie solowe wystawy w BWA Zielona Góra oraz ostatnio w Shefter Gallery w Krakowie. Ale nadal maluje po prostu na tym, co znajdzie, czyli tekturze z odzysku. Ostatnio też na porzuconych meblościankach, kawałkach tkanin i starej scenografii. Niepotrzebnych już przedmiotach, obdrapanych, z brzydkimi wzorkami retro.

Ale poza tłami dla swoich prac Paweł poluje też na śmietnikach na jedzenie. – Choć ostatnio już nie tak intensywnie, jak kiedyś – zastrzega i dopowiada: – Myślę, że i kartony, i freeganizm pojawiły się w moim życiu w momencie głębokiej depresji, kiedy nie miałem roboty, byłem zmasakrowany po pracy w redakcjach magazynów kobiecych, kiedy przeżyłem załamanie i stwierdzono u mnie chorobę dwubiegunową. To była próba nadania życiu znaczenia – poprzez ratowanie tych wszystkich śmietnikowych historii i ponowne dystrybuowanie tego.

Żukowski z powagą podchodzi do sprawy, wie, jak olbrzymie ilości jedzenia są marnowane i nie zgadza się na to, dlatego działa. – Są ludzie, dla których freeganizm jest przejawem kontrkulturowości, dla innych przejawem konieczności. Jedni lubią w tym tę nutkę polowania, inni szukają oszczędności, a jeszcze inni są sprytni – mówi. Co radzi przyszłym myśliwym? – Warto szukać w swojej najbliższej okolicy, a nie krążyć po całym mieście, planując jakieś wielkie skoki na hipermarkety. Po to są grupy na Facebooku, żeby ludzie wymieniali się, ale nie tylko informacjami, ale też tym, czego nie przejadają. Ja na przykład mam sąsiadkę wegankę i często kooperujemy: ja daję jej jabłka, bo wiem, że lubi, a ona podrzuca mi strączkowe. Kiedy idę do marketu, po prostu podchodzę do ochroniarza i pytam, czy już wyrzucili coś, co mogę wziąć. Ale są ludzie, którzy kryją się, polują, robią akcje. Każdy ma swój styl. Najważniejsze, że jest całkiem dużo dobra, które można jeszcze wykorzystać. I my to robimy.

 

 

 

Z Maciejowskim pod pachą

 

– Zawsze coś zbierałem: znaczki, monety, karty telefoniczne – opowiada Piotr Kłos, z zawodu informatyk pracujący dla dużych instytucji, ale prywatnie od wielu lat kolekcjoner sztuki. – Jeszcze kiedy byłem chłopcem, korespondowałem ze starszym panem w Chinach, który handlował polskimi znaczkami. Zamawiał u mnie konkretne egzemplarze. Szedłem więc do sklepu filatelistycznego i potem listem poleconym mu je wysyłałem. W zamian on przysyłał mi stare chińskie monety, znaczki i karty telefoniczne. Kilka lat później wymieniłem je na rysunek Marii Ritter. Korespondowałem też z chłopakiem z Ghany. Ale on chciał ode mnie głównie dolary – śmieje się Piotr, który mieszkał na Podkarpaciu, we wsi położonej kilka kilometrów od Dębicy. W liceum jego nauczyciel fizyki handlował w weekendy starociami na różnych targach. Potrzebował tragarza, więc zaproponował Piotrowi układ – razem jeździli do Jarosławia, Tarnowa i Rzeszowa. Kłos pakował do plecaka rzeczy belfra, a on pokrywał koszty podróży i jedzenia. – Dzięki temu miałem fajne wycieczki, a on opowiadał mi te wszystkie historie o monetach i starociach. Tak się wszystko zaczęło. Z kolei nauczyciel plastyki często zabierał nas w ramach lekcji na wystawy. W ten sposób złapałem zajawkę na sztukę. Potem z kumplem, już na studiach informatycznych na AGH, pojechaliśmy stopem do Paryża, żeby zobaczyć Luwr i inne muzea. Dwa i pół dnia z trzech spędziliśmy na wystawach – wspomina.

W tym czasie w Krakowie poznał Anitę, jego obecną żonę, wtedy studentkę historii sztuki. – Zacząłem imprezować z ludźmi z jej wydziału, ale i chodzić z nimi po wystawach. Tak trafiłem na wystawę Grupy Ładnie w Bunkrze Sztuki. To był rok 2001. Bardzo mi się to malarstwo spodobało i pierwszy raz zamarzyłem, żeby mieć jakiś obraz. Trochę później, w trakcie nocnego picia w Alchemii, okazało się, że koleżanka pracuje w Galerii Zderzak. Powiedziała, że mają duży wybór prac Grupy Ładnie i żebym wpadł coś wybrać. Mieszkałem w akademiku, ale już pracowałem na pół etatu w IT, zaoszczędziłem wtedy jakieś 2000-3000 złotych. Marzyłem o „Dresiarzu” Maciejowskiego. Sasnale już były za drogie dla mnie. Obejrzałem wszystko, co mieli w Zderzaku – do dziś mam katalog z tej wystawy. Ale nagle okazało się, że już nic nie można kupić, a ceny skoczyły o 100 procent. Maciejowskiego udało mi się kupić dopiero przez galerię Raster – mówi Piotr o swoim pierwszym zakupie. Pociągiem przyjechał do Warszawy, gdzie Łukasz Gorczyca pokazał mu obrazy. – Najbardziej spodobała mi się praca „Obserwowanie, ostrzeliwanie”. Dobiliśmy targu, Łukasz zapakował obraz, wziąłem go pod pachę i wyszedłem. Bałem się go powiesić w akademiku, bo tam były zbyt huczne imprezy. Rok później, też w Rastrze, kupiłem tryptyk „Trzy poranki” Zbyszka Rogalskiego. Poszedłem po Bujnowskiego, ale wyszedłem z Rogalskim. Michał Kaczyński z Rastra, gdy do nich wpadałem, wyciągał wiele prac, pokazywał mi i tłumaczył. Bardzo lubiłem te wizyty. To była w tamtych latach jedna z niewielu nowoczesnych galerii sztuki w Polsce.

 

Kiedy urodziło się drugie dziecko, Piotr i żona ustalili, że zanim poślą je do żłobka, jeden dzień w tygodniu to on zajmie się dziećmi. – Tym dniem była środa. Pamiętam, że zawsze robiłem wtedy obchód po mieście, po galeriach i fajnych knajpach. Biegałem z wózkiem po wystawach. Tak mnie wielu galerzystów zapamiętało. Piotr przypomina też swoją zajawkę na Radka Szlagę. – Bardzo mi się spodobał, nawet do niego napisałem, ale sprzedawała go wtedy jakaś galeria w Berlinie. Kiedy pojawił się w Leto u Marty Kołakowskiej, od razu poleciałem go kupić. Podobnie z Sawicką – bardzo chciałem mieć jej pracę, najlepiej z napisem. Czekałem cztery, pięć lat, aż któregoś dnia przypadkiem, gdy wracałem ze spotkania służbowego w centrum, zajrzałem do Galerii Czarna. A tam wystawa Sawickiej, mnóstwo świetnych prac! Od razu pobiegłem do bankomatu, żeby wpłacić zaliczkę – mówi z ekscytacją.

Dziś w swojej kolekcji Piotr ma 70-80 obrazów. Większość wisi u niego w domu. Niektóre w pokoju dzieci, co bywa ryzykowne. Syn Piotra niedawno strzelił z procy klockiem lego i niestety stłukł szybę w pracy Bownika. Ale dzieci pomiędzy pracami znanych artystów wieszają też swoje rysunki i zdjęcia. Na ścianie trudno znaleźć dziś wolne miejsce. Bo obrazy są częścią życia jego rodziny. Dyskutuje się o nich – o tym, co kupić, ale też o tym, co znaczą, jak wpływają na przestrzeń w domu.

W pracy Piotr zajmował się migracjami danych, niekiedy trwało to wiele godzin; w tym czasie nie da się czytać książki, ale można oglądać katalogi aukcyjne. W ten sposób do kolekcji Kłosa trafiły kolejne prace Pawła Althamera czy Aleksandry Waliszewskiej. – Jej akurat nie planowałem kupić, ale to była aukcja charytatywna „Przybij piątkę dla Nepalu”. Poszedłem po Althamera, jednak uznałem, że szkoda Waliszewskiej, bo prawie nikt jej nie licytował. Podbiłem cenę, myślałem, że ktoś zareaguje, ale nie. I wróciłem do domu z dwoma obrazami. To był stres, bo musiałem uszczknąć trochę pieniędzy z naszego budżetu wakacyjnego. Na aukcji kupiłem też lalkę Anety Grzeszykowskiej. Licytował za mnie kumpel – miało być maksymalnie jedno postąpienie. I znowu wygrałem.

Piotr nie traktuje swoich zakupów inwestycyjnie, to raczej rodzaj hobby, odskoczni od pracy i przede wszystkim żywa fascynacja sztuką i jej twórcami. Kupowanie jest dobrym pretekstem, żeby być bliżej sztuki.

 

40 kilo kamieni

Cierpię na horror vacui, nie znoszę próżni – wyznaje Ewa Parandowska, oprowadzając mnie po swoim mieszkaniu na warszawskiej Ochocie, które wygląda jak małe muzeum. Szalony gabinet osobliwości. Każdy milimetr kwadratowy  niewielkiej przestrzeni wypełniony jest półeczkami, przedmiotami, gablotami, książkami. W rogu stoi drewniane biurko z maszyną do pisania marki Mercedes jej nieżyjącego już teścia, pisarza i archeologa Jana Parandowskiego autora słynnej Mitologii. – Mieszkał tu w kamienicy obok, która spaliła się w czasie wojny. Ja go poznałam w końcówce jego życia, kilka miesięcy przed udarem, więc już nie wiele rozmawialiśmy. Mój mąż podobnie jak jego ojciec był archeologiem, kręcił  filmy o wykopaliskach i stanowiskach archeologicznych. Spotkaliśmy się w Aleksandrii, gdzie właśnie profesor Michałowski prowadził cenne badania. Ja byłam jeszcze na studiach (po rzeźbie kończyłam konserwację zabytków), Piotr archeologiem-filmowcem po czterech godzinach rozmowy oświadczył mi się i został przyjęty. To dużo mówi o mnie. Jestem bardzo spontaniczna, na granicy nieodpowiedzialności (śmiech). Na pewno dzieliliśmy zamiłowanie do skorup. Te wszystkie przedmioty gromadziliśmy razem. A on nawet był bardziej szalony, jeśli chodzi o zakusy na zwożenie głazów. Wybierał większe egzemplarze!

 

 

Przez 30 lat była kierowniczką pracowni konserwacji rzeźby w Muzeum Narodowym. – Mój mąż śmiał się zawsze, że powinnam płacić dodatek klimatyczny za pracę w pięknych miejscach takich jak Łazienki, Wilanów, Nieborów. Tam spędzałam dużą część mojego życia, dbając o parkowe rzeźby. A drugą część na wykopaliskach głownie w Sudanie. Uwielbiam to miejsce – z wzajemnością jak sądzę.

Na wąskiej półeczce nad drzwiami jej mieszkania stoi chyba setka arabskich kohli, a na biurku zestaw drewnianych kukiełek, antyczna lampka z Aleksandrii, porcelanowe główki, drewniane grzebienie, syryjski i egipskie ręcznie dmuchane małe wazoniki, arabskie miseczki magiczne z Sudanu. Wychodzimy na balkon – tu znajduje się kolekcja kamieni pani Ewy, którą z dumą prezentuje: rzymski próg, wulkaniczne bawole oko, róże pustyni, kawałek egipskiego reliefu, amonit, skamieniała muszelka, kawałek bruku z Ferrary, neolityczna siekierka, ucieraki do mąki, obciążniki, o a tu, widzi Pani, mój mąż wyrzeźbił rybkę z białej marianny na jednym z plenerów rzeźbiarskich, na który jeździliśmy. Pani Ewa pokazuje kolejne kamienie, a każdy z nich to osobna historia – osoby, podróży, miejsca. I ona ją pamięta. – Te znalazłam na pustyni Deir El Bahari koło Luksoru, bo tam skały wulkaniczne są przemieszane z wapiennymi i stąd mają te piękne bąbelki lub żyły albo tu krzemień w środku. A te mają w środku ochrę. Zęby wydobyć barwnik, trzeba je było rozbić. Już teraz bym tego przez granicę nie przewiozła, ale ja to robiłam 50 lat temu, kiedy nikt jeszcze na to nie zwracał uwagi. Zwłaszcza na tych dalekich trasach z Afryki, kiedy po drodze trzeba się było przesiadać kilka razy. Wiec my członkowie ekip archeologicznych ładowaliśmy bagaże do jakiś worów i nadawaliśmy na cargo. Nikt nie zwracał uwagi czy jest kilka kilo więcej czy mniej. Zdarzało mi się 40 kilo kamieni w walizce z Sudanu przywieźć. I to było już trochę za dużo dla celników, kilka musiałam na lotnisku zostawić. Tam gdzie pracowałam, na przykład w Dongolii na pustyni codziennie trafiałam na jakieś wyjątkowe kamienie. I nie umiałam się im oprzeć, może dlatego, że ja studiowałam rzeźbę, miłość do kamienia mam więc wdrukowaną gdzieś głęboko. Sam pomysł taszczenia tych kamieni przez kontynenty na grzbiecie jest dosyć szalony, bo to ni jest kość słoniowa, ani nie jakieś precjoza,. Ja nie zbieram nawet cennych minerałów, to są po prostu kamienie. Ale dla mnie piękne! O proszę spojrzeć na ten regularna mała czarna kostka to ucierak z bazaltu. Czasami robię sobie tu u mnie takie małe wykopaliska. I znajduje te przedmioty, kamienie po raz drugi. Moją pasja do zbieractwa wzięła się chyba stąd, że ja wychowałam się w czasach w których każda używana śrubka, była przydatna i odkładało się ją z szacunkiem. W moim domu pełno było tych tzw. „przydasiów”. Ja jestem trochę jak pogotowie ratunkowe dla zabytków. Dużo podróżuję, przemieszczam się po wielu różnych miejscach, gdzie zabytki potrzebują pomocy. A kolekcjonują to co się już nie nada, ale coś co wciąż może cieszyć oko.

 

 

 

tekst: Monika Brzywczy, zdjęcia Krzysztof Kozanowski

 

Zobacz też podobne artykuły

Wszystkie wydania ust
  • nr 29

  • nr 28

  • nr 27

  • nr 26

  • nr 25

  • nr 24

  • nr 23

  • nr 22

  • nr 21

  • nr 20

  • nr 19

  • nr 18

  • nr 17

  • nr 16

  • nr 15

  • nr 14

  • nr 13

  • nr 12

  • nr 11

  • nr 10

  • nr 9

  • nr 8

  • nr 7

  • nr 6

  • nr 5

  • nr 4

  • nr 3

  • nr 2

  • nr 1

Nasze przewodniki po miastach
  • Kraków

  • Lizbona

  • Polskie góry

  • Bangkok

  • Lato

  • Kioto

  • Mediolan

  • Singapur

  • Warszawa

  • Warszawa

  • Berlin