– Nigdy nie chcieliśmy jechać do miasta, żyć w nim. Ta ziemia to nasz dom, nasze dziedzictwo. Należymy do niej – opowiada Ottavio. – Przełom lat 70. i 80. to był trudny moment dla rolnictwa we Włoszech, wszyscy wyjechali do miasta, a nawet jeśli ktoś tu został, to tej wsi się wstydził. Jak nasza sąsiadka Johana, która podczas prac na polu zakrywała twarz specjalną woalką, by nie spaliło jej słońce. Bo to był znak niższego statusu. Stwierdziliśmy, że jeśli się zjednoczymy, to może uda nam się przetrwać. Czuliśmy potrzebę, by zaopiekować się porzuconą przez innych ziemią. Chcieliśmy być staroświeckimi chłopami we współczesnym świecie, w którym większość ludzi chce mieszkać w mieście i pracować w fabryce – śmieje się Ottavio. To było zupełnie nietypowe, szczególnie na początku lat 80., kiedy wszyscy masowo migrowali, by znaleźć się blisko technologicznych wynalazków, wielkich korporacji i wizji życia w futurystycznej metropolii. Ottavio, Enrico i Cesare poszli w zupełnie innym kierunku, zaczęli budować własne gospodarstwo. Najpierw postawili stodoły z drewna, które recyklingowali, założyli hodowlę byków, aby mieć organiczny nawóz do pól i winnic. Bez zwierząt nie ma wydajnej ziemi, to był punkt wyjścia. Potem założyli sklep, aby sprzedawać bezpośrednio swoje ekologiczne produkty, i wyruszyli z nimi do miasta, by znaleźć odbiorców.
Dłonie mówią wszystko
Ottavio zajął się winnicami, Enrico bydłem, a Cesare przetwórstwem mięsa. Szybko dołączyli inni, była ich już dziesiątka, m.in. Carla – siostra Ottavia. Pomagały im też matki, bo ojcowie osierocili ich bardzo wcześnie. Ale to właśnie ojciec Ottavia wpoił mu miłość do ziemi.
– Miał 52 lata, kiedy się urodziłem, był dla mnie bardziej dziadkiem niż ojcem. Gdy miałem 10 lat, razem polowaliśmy i chodziliśmy przycinać winnice. Zaszczepił we mnie pasję. Nigdy nie chciałem jechać do miasta. Chodziłem do szkoły z przymusu. Tylko dlatego, że mi kazali, skończyłem szkołę podstawową i trzy klasy średniej. Nie lubiłem tego, bo podskórnie czułem, że szkoła została zrobiona tak, by pokierować mnie ku miastu. Są ludzie, którzy mówią: „postanowiłem zostać rolnikiem”. Ja nigdy nie wybierałem, zawsze nim byłem – śmieje się Ottavio, a my wierzymy mu, patrząc na jego spracowane, silne dłonie.
Dziś kooperatywa liczy 23 członków, a na 100 hektarach ziemi pracuje tu ponad 30 osób. Uprawiają winorośl, zboża (pszenicę, jęczmień i żyto), mają ule i produkują wędliny. Sprzedają też wysokiej jakości wołowinę piemoncką i hodują świnie rasy goland. Zwierzęta wypasają się na półdzikich pastwiskach i okolicznych polach. Rolnicy prowadzą sklep i restaurację (czynne w piątki, sobotę i niedzielę), która jest też ich kantyną. Codziennie o 14 wszyscy pracownicy i członkowie kooperatywy spotykają się, by zjeść obiad. – To stały punkt w naszym życiu. Nawet jak ktoś ma gorszy okres, to przynajmniej pewność, że dostanie miskę z ciepłą zupą i spotka ludzi, z którymi można porozmawiać, którzy będą chcieli go wysłuchać – zapewnia Alessandro.
Z Piemontu do Tokio
Alessandro Poretti przyjechał tu pierwszy raz 14 lat temu. Studiował Food Science and Technology w Mediolanie. Na jedną ze studenckich imprez postanowili kupić jedzenie i napoje prosto od rolników. Zaprosili trzy gospodarstwa, by zaprezentowały swoje produkty i filozofię. – Tak poznałem Ottavia. Słuchałem go i byłem zafascynowany! Postanowiłem odbyć staż w Valli Unite. Studia dały mi dużą wiedzę, ale nie miałem żadnego doświadczenia. Tak pierwszy razfitra łem do Costa Vescovato. Zacząłem pracować z Ottaviem przy produkcji win. Potem wróciłem jeszcze na uniwersytet, by przez rok uczyć się enologii. Byłem już gotowy, by dołączyć do Valli Unite na stałe – wspomina. Dziś Alessandro tworzy wybitne, awangardowe wina, które są eksportowane do Japonii, Stanów Zjednoczonych i wielu krajów europejskich. Nasze ulubione to Il Brut & e Beast, fantastyczny pét-nat, lekko mętny, delikatnie musujący, z ujmującymi nutami stajennymi w nosie, czy pomarańczowa Rosatea, poddana spontanicznej fermentacji, zachowana bez dodatku siarki. Wino lekkie, radosne, owocowo-herbaciane. Żeby je stworzyć, zmieszano kilkanaście odmian winogron – białych i czerwonych. Dlaczego? – Bo my niczego nie marnujemy! – śmieje się Alessandro. – Mamy tu barberę, cortese, dolcetto, malvasię, brachetto, ale też wiele starych odmian, niektórych nazw nawet nie znamy! Ale szkoda nam je wyrzucać, żeby stworzyć wino jednorodne odmianowo. Dlatego powstała Rosatea. Wykorzystałem to, co dała mi ziemia. I zgadzam się na to, że to wino co roku będzie smakowało trochę inaczej. Nie ogranicza mnie wizja idealnego produktu, słucham natury, to ona decyduje i podpowiada. Jej głos jest najważniejszy – oświadcza dumnie Poretti. Pierwsze wino Alessandro samodzielnie zrobił w 2007 roku. Dwa lata temu powstało pierwsze wino pomarańczowe bez dodatku drożdży i siarki.
Wino lekkie, radosne, owocowo-herbaciane. Żeby je stworzyć, zmieszano kilkanaście odmian winogron – białych i czerwonych. Dlaczego? – Bo my niczego nie marnujemy! – śmieje się Alessandro. – Mamy tu barberę, cortese, dolcetto, malvasię, brachetto, ale też wiele starych odmian, niektórych nazw nawet nie znamy! Ale szkoda nam je wyrzucać, żeby stworzyć wino jednorodne odmianowo. Dlatego powstała Rosatea. Wykorzystałemto, co dała mi ziemia. I zgadzam się na to, że to wino co roku
będzie smakowało trochę inaczej. Nie ogranicza mnie wizja idealnego produktu, słucham natury, to ona decyduje i podpowiada.
Jej głos jest najważniejszy – oświadcza dumnie Poretti. Pierwsze wino Alessandro samodzielnie zrobił w 2007 roku. Dwa
lata temu powstało pierwsze wino pomarańczowe bez dodatku drożdży i siarki. Dziś wszystkie wina Valli Unite są tak robione.
Winna wspólnota
Nie mają hipisowskiego backgroundu, w Valli Unite nigdy nie chodziło o to, by eksperymentować z narkotykami, przenosić się
w inne stany świadomości. – Członkowie kooperatywy nigdy nie mieszkali pod jednym dachem, nie dzielili nic, poza gospodarstwem i dochodami. Nikt nie wyznacza tu, ile będziesz pracował, to ty sam decydujesz – tłumaczy nam Alessandro. Na koniec miesiąca podajesz wspólnocie liczbę przepracowanych godzin. A oni ufają, że to się zgadza ze stanem faktycznym. Stawka godzinowa jest taka sama dla wszystkich, to 5 euro. Niezależnie od tego, czy ktoś jest założycielem, czy dopiero przyjechał do Costa
Vescovato. – Pogodziliśmy się z tym, pewnie dlatego, że pienią dze nie są najważniejszą wartością w naszym życiu. Nam chodzi
o to, żeby być szczęśliwymi. Kiedy robisz to, co lubisz, kiedy masz kontakt z naturą, jest to dużo łatwiejsze. Ja osiem lat mieszkałem
w Mediolanie, znam miejskie życie. Nadal, kiedy tam wracam, oglądam telewizję, chodzę do restauracji, zdarza mi się zapalić papierosa na imprezie. Ale tu żyje się inaczej – snuje winiarz i po chwili dodaje: – Kiedy mam jakiś kłopot, jestem zdenerwowany, wystarczy, że pójdę na godzinny spacer do lasu. I wszystkiE smutki mijają. Wracam spokojny, wiem, jak rozwiązać problem. – Otwarte drzwi to nasze hasło – dodaje Ottavio. Zawsze chęt nie witamy tych, którzy do nas przyjeżdżają. Niezależnie od
tego, czy tylko nas odwiedzają, czy chcą zostać dłużej i z nami pracować. – Kiedy ktoś przyjeżdża, zazwyczaj pierwsze tygodnie spędza w domu Ottavia – dodaje Alessandro. Nie przedstawiają żadnych zasad czy zbioru reguł. Ludzie oswajają się z nimi, uczą
się zasad przez osmozę, po prostu obserwują, jak się tu żyje. Valli Unite pracuje też z trudną młodzieżą, przyjmują ją pod swoje
skrzydła, pozwalają jej mieszkać i pracować, by mogła wrócić do społeczeństwa.
Silne drzewo
Gdy pytam o trudne chwile, Ottavio wyznaje: – Mieliśmy wiele kryzysów w ciągu tych lat. Najgorszy z nich wydarzył się na prze
łomie 1986 i 1987 roku, bo żeby rozwinąć gospodarstwo, wzięiśmy pożyczkę pod zastaw domów naszych rodziców. A gdy nie
mieliśmy środków, by ją spłacać, bank chciał nam je zabrać. To było straszne. Wtedy dużo osób odwróciło się i odeszło z Valli,
zostało tylko kilku pracowników. Ale jakoś przetrwaliśmy. Myślę, że pomogła nam nasza twarda chłopska skóra. Jeśli chłop
jest uparty i wie, czego chce, osiągnie to – śmieje się Ottavio. Alessandro dodaje: – Dziś komuna ma odłożone fundusze, by
poradzić sobie w takich trudnych momentach. Wspiera też tych, którzy mają kłopoty zdrowotne, w trudnych sytuacjach można liczyć na jej pomoc. Ludzie przyjeżdżają i wyjeżdżają, niektórzy zostają członkami kooperatywy, inni wiele lat nie podejmują tej decyzji albo odchodzą, by założyć swoje własne biznesy. – Valli Unite jest dziś jak potężne drzewo, z którego urywają się małe pędy, upadają wokół i tworzą nowe życie – twierdzi Ottavio. – Wokół nas istnieje kilka winnic i browarów organicznych, założonych przez
związanych z nami dawniej ludzi. Nadal z nimi współpracujemy. Co do ojców założycieli, to Cesare zmarł osiem lat temu, ale Ottavio i Enrico wciąż pracują, są aktywni, codziennie pojawia ją się w gospodarstwie. Co prawda winnice i stajnie przekazali
w zarządzanie młodszym, a fizycznie pracują już mniej, ale służą radą. Ottavio organizuje spotkania okolicznych rolników, którzy w podobny sposób, z miłością i pasją hodują zwierzęta, uprawiają ziemię. – I wiesz – dodaje na koniec rozmowy – wciąż lubię
sadzić winorośl i sady, w tym jestem naprawdę dobry!
tekst: Monika Brzywczy
Pdziękowania dla Josepha Di Blassi za pomoc w realizacji materiału.